To już szósty dzień wyprawy Moniki Galickiej i Ryszarda Jóźwiaka do Indochin. Wyruszyli tam, by zgłębiać tajniki dalekowschodnich sztuk walki. Właśnie dotarli do stolicy Laosu. Wkrótce lecą do Kambodży.
Poranek w Vientiane. No może nie taki znów poranek – jest godzina 9.00 rano, a o 9.30 mamy umówione spotkanie z Sekretarzem Generalnym Vovinam Viet Vo Dao na Laos, panem Soutchay Ladsavong. Z nadzieją na wspólny trening z jego uczniami, czekamy na pana Sekretarza w recepcji hotelowej. Już wkrótce okazuje się jednak, że możliwy jest jedynie krótki trening w jego obecności, bowiem ze względu na obchody Nowego Roku główne dojo jest zamknięte, a Vo Sinh (uczniowie) świętują w swoich rodzinnych domach. Ubrani w niebieskie, vovinamowskie Vo Phuc (kimona) jedziemy na główny plac Vientiane – to tutaj dumnie wznosi się Patuxai – Brama Zwycięstwa upamiętniająca tych wszystkich, którzy zginęli w walkach o wyzwolenie Laosu spod hegemonii francuskiej.
Vovinam VietVoDao to jeden z najprężniej rozwijających się wietnamskich systemów sztuk walk. Popularność zyskał nie tylko w rodzimym Wietnamie, ale również w wielu krajach świata, między innymi w Laosie, gdzie występuje obok tradycyjnego boksu laotańskiego – Muay Lao. Vovinam to stosunkowo młody system stworzony przez Co Vo Su Nguyen Lock’a w pierwszej połowie XX stulecia w wyniku połączenia wielowiekowej tradycji i doświadczenia wietnamskich mistrzów Vo Thuat z nowoczesnymi metodami szkoleniowymi.
Rozpoczynając trening zwracamy uwagę przechodniów. Właściwie stanowimy atrakcję porównywalną do samego Patuxai. Już w ciągu kilku chwil skupia się wokół nas spora grupa ludzi. Turyści z całego świata proszą o wspólne zdjęcia. Po treningu wracamy na parę chwil do hotelu. Pan Ladsavong przygotował dla nas niespodziankę – zostaliśmy zaproszeni na noworoczne przyjęcie, a właściwie przyjęcia – odwiedzimy bowiem dwa domy – pierwszy należy do jego bliskich krewnych, drugi do przyjaciół.
Obchody laotańskiego Nowego Roku są wyjątkowo radosne i spektakularne. Grupy ludzi w różnym przedziale wiekowym – od dzieci do starszego pokolenia tańczą i świętują wzdłuż ulic miasta. Nieodzownym elementem jest woda, którą polewa się wszystkich bez wyjątku – to rodzaj błogosławieństwa, tradycyjnie związany z okresem monsunowym rozpoczynającym się tuż po Nowym Roku i zapewniającym urodzaj i plony.
Docieramy na obrzeża miasta. Dom naszych gospodarzy jest malowniczo położony wśród bujnej zieleni typowej dla tej strefy klimatycznej. Po wymianie uprzejmości gospodarze zapraszają nas do stołu. Przykuwamy uwagę innych gości. Jesteśmy jedynymi obcokrajowcami, chociaż jak się okazuje, niektórzy z gości przyjechali tu aż z USA, gdzie mieszkają na stałe.
Biesiadę rozpoczynamy od toastu lokalnym piwem. To chyba najbardziej popularny trunek spożywany zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety i to w wyjątkowo dużych ilościach. Co prawda piwo rozcieńcza się i jednocześnie chłodzi lodem, nie zmienia to jednak faktu, iż po wypiciu kilkunastu butelek o pojemności 640 ml, daje się odczuć procenty we krwi. Właściwie zdziwiło nas, iż w Vientiane zauważyć można pewna swobodę obyczajową wśród kobiet, której na próżno szukać w wielu innych zakątkach Azji.
Niezależnie od wieku, statusu społecznego, czy wykształcenia Laotanki z Vientiane piją, tańczą, śpiewają tak na ulicach, jak i na prywatnych zamkniętych imprezach w domach. Nie spotyka się to ani z ostracyzmem społecznym, ani z żadną inną formą obyczajowego napiętnowania. Co więcej, jak informuje nas pan Sekretarz, który na co dzień jest wysokim urzędnikiem w laotańskim Ministerstwie Edukacji, okres obchodów Nowego Roku (3 lub 4 dni festiwalu) to czas, kiedy można pić alkohol i prowadzić samochód. Policja nie łapie, ani nie każe pijanych kierowców. Na pytanie, czy w Polsce jest tak samo, odpowiadamy rozbawieni – „Nie, w Polsce to niemożliwe”.
Kolejnym toastom towarzyszy pojawienie się na stole tradycyjnych dań związanych z festiwalem – Ngoi BBQ – wołowe, a właściwie cielęce barbeque, Kha Poun – ryżowy makaron podawany z kiełkami sojowymi, drobno siekaną surową kapustą, liśćmi świeżej mięty i wywarem mięsnym, drobno krojona ryba z pobliskiego Mekongu smażona z lokalnymi ziołami oraz kwaśno pikantna sałatka ze świeżych warzyw. Bogactwo smaków i aromat przekracza nasze oczekiwania. Po raz kolejny stwierdzamy, iż tradycyjna kuchnia laotańska to wspaniała baza dla kulinarnych eksploracji.
Po chwili nasz gospodarz podchodzi do nas z czarką wypełnioną wodą i gałązką pokrytą zielonymi liśćmi. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy obcokrajowcami, chce symbolicznie skropić nas wodą i życzyć nam wszelkiej pomyślności z okazji Nowego Roku. My jednak wolimy sposób tradycyjny – zamiast gałązki cała czarka wody wylana na plecy.
Nasza decyzja topi wszelkie lody i dystans jaki dzielił nas od biesiadników. Zachęceni naszą otwartości podchodzą kolejno traktując nas nie tylko czarką, ale całymi konewkami wody. Na szczęście temperatura osiąga 30oC. Zabawa dopiero się rozpoczyna. W tle rozbrzmiewają dźwięki muzyki laotańskiej. Panie proszą nas do wspólnego tańca, ja co prawda jestem zajęta robieniem zdjęć i dokumentowaniem chwili, koledzy jednak doskonale odnajdują się w sytuacji i rytmicznie podrygują na parkiecie.
Szklanki nie mogą być puste więc gospodarze regularnie uzupełniają je piwem. Wody praktycznie w ogóle nie widzę. Wydaje się, że słomkowy trunek jest naprawdę jedynym na tej imprezie. Zastanawiam się, co piją dzieci, również przecież obecne, moje rozmyślania są jednak przerwane wejściem kolejnego gościa. To Komendant Główny Policji w Vientiane – ważna persona w strukturze władz. Wspólny toast jest tym razem wzniesiony lokalną whisky. Planowany przez nas na dzisiaj trening, może nie do końca jest treningiem sztuk walk, ale zdecydowanie można go zaliczyć do treningu wytrzymałościowego, a przecież czeka nas kolejne przyjęcie. Jest godzina 13.00. Dziękujemy naszym gospodarzom i wraz z panem Ladsavong kierujemy się do domu jego przyjaciela – również wysoko postawionego urzędnika państwowego.
Jako że jesteśmy już cali mokrzy na wejściu zostajemy potraktowani strumieniem błogosławionej wody. Na dziedzińcu tańczy grupa gości, a pod zadaszeniem wynajęci na tą okazję muzycy grają i śpiewają lokalne przeboje. Zebrani, w szampańskich nastrojach częstują nas piwem i innymi, mocniejszymi trunkami. Niektórzy z gości są przebrani – hitem tego sezonu są kolorowe słomkowe kapelusze i bardzo duże okulary przeciwsłoneczne. Wszyscy wyglądają barwnie i kolorowo. Kolejne godziny spędzamy na tańcu, śpiewie i zabawie noworocznej. Zbliża się godzina 17.00 – czas wracać do hotelu. Musimy jeszcze potwierdzić bilety lotnicze do Kambodży, a o 7 czeka nas pożegnalny obiad z Sekretarzem Generalnym Vovinam Laos. Czasu jest niewiele.
Niestety dzwoniąc do Lao Airlines napotykamy pewien problem. Właściwie i tak mamy szczęście, że ktoś wreszcie odebrał telefon, ale nie zmienia to faktu, iż nie możemy potwierdzić naszych biletów, ponieważ w Nowy Rok nie pracuje dział biletów i rezerwacji. To nie jest dobra wiadomość – z autopsji wiem bowiem, że możemy napotkać problem na lotnisku i nie jest powiedziane, że wylecimy, pomimo tego, iż bilety mamy w ręku. Spotykając się z panem Ladsavong dowiadujemy się, że restauracja, do której pojedziemy na obiad jest położona na terenie portu lotniczego. To prawdopodobnie jeden z nielicznych otwartych dzisiaj lokali. Postanawiamy odwiedzić Lao Airlines i raz jeszcze podjąć próbę potwierdzenia naszego lotu. O dziwo, po dotarciu na miejsce w biurze jest wielu pracowników, mało kto jednak pracuje, bo większość wznosi noworoczne toasty J udaje się nam jednak potwierdzić lot i ze znacznie lepszym nastawieniem ruszamy na obiad. Tu czeka nas kolejna niespodzianka – restauracja jest jednak zamknięta.
Szukając otwartego lokalu decydujemy się w końcu na niewielki lokalny bar – to jedyna opcja tego wieczora. Kuchnia jest prosta, ale smaczna. Dzielimy się z panem Sekretarzem naszymi wrażeniami i przemyśleniami – to chyba był jeden z najbardziej niesamowitych dni naszej podróży. Dzięki otwartości i życzliwości naszego gospodarza nie tylko poczuliśmy się niemal jak w domu, ale mięliśmy rzadką sposobność uszczknąć nieco z tradycji i kultury lokalnej widzianej od wewnątrz, a nie tylko z perspektywy zewnętrznej, typowo turystycznej. Mamy nadzieję, że kolejne spotkanie odbędzie się już w Maju tego roku na Mistrzostwach Świata w Vovinam w Paryżu.
Jest już późno. Jutro czeka nas wyjątkowo wczesny lot do Siem Reap w Kambodży.
tekst i zdjęcia: Monika Galicka
czytaj więcej: Wyprawa do Indochin rozpoczęta. Niezwykłe zdjęcia tylko u nas!