Camino to nie tylko droga do grobu św. Jakuba. To przede wszystkim spotkani na szlaku ludzie, pielgrzymi, opiekunowie schronisk, mieszkańcy mijanych miast i wiosek – pisze Magdalena Drozd. Ich kultura i historie, które pozostają w pamięci na długo. To także otaczająca nas z każdej strony przyroda, tak różna od tej spotykanej w Polsce.
25 lipca przypada Dzień Świętego Jakuba. To właśnie tego dnia do katedry w Santiago de Compostela w północno-wschodniej Hiszpanii przybywa największa liczba pielgrzymów.
Jednak tego dnia my nadal jesteśmy w Polsce, pakujemy plecaki i po raz kolejny sprawdzamy czy wszystkie niezbędne w pielgrzymowaniu rzeczy są już w środku. Na szlak wyjdziemy 29 lipca, a w Santiago będziemy 9 sierpnia.
Pakując się na camino trzeba pamiętać o jednej kluczowej zasadzie: cokolwiek chcesz zabrać, później sam będziesz to dźwigał na plecach! Trzy koszulki z krótkim rękawem, dwie pary spodenek, coś z długim rękawem, trzy pary majtek, tyle samo skarpetek plus to, co na sobie. Więcej ciuchów nie potrzeba, a jak wiadomo wspólne pranie na noclegach zawsze zbliża.
Droga Św. Jakuba w Europie
istnieje od X w. n. e. i jest obok szlaków do Rzymu i Jerozolimy jednym z najważniejszych dla chrześcijan szlaków pielgrzymkowych. W 1987 r. została ogłoszona pierwszym Europejskim Szlakiem Kulturowym, a w 1993 wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dziś, oprócz Hiszpanii, swoje szlaki mają m. in. Portugalia, Francja, Niemcy, a nawet Polska.
Naszą drogę do grobu św. Jakuba postanowiłyśmy rozpocząć w Portugalii, a dokładnie w Porto. Stąd do Santiago de Compostela jest ok. 230 km. Jest nas pięć: moja mama Teresa, jej koleżanka Ela, moje dwie koleżanki Kasia i Marta, no i ja. Pięć różnych osób, różne możliwości fizyczne i jeden cel. Trasę planujemy przejść w dwa tygodnie. Połowa drogi znajduje się w Portugalii, a druga połowa w Hiszpanii.
Do Porto lecimy samolotem z poznańskiej Ławicy. Zanim dotrzemy do Porto czeka nas jeszcze noc na lotnisku w Bergamo we Włoszech. Jednak nie jesteśmy jedynymi podróżnymi, którzy tę noc spędzą na ławka w hali odlotów. Wokoło słychać różne języki, ludzie leżą na każdym wolnym skrawku podłogi, niektórzy śpią, inni grają w gry. Koło 6 rano zaczyna się odprawa do Porto, jeszcze tylko jakieś 2 godziny lotu i będziemy na miejscu.
Po przylocie do Porto pierwszą rzeczą, którą trzeba załatwić przed wyruszeniem w trasę jest zakup paszportu pielgrzyma, tzw. Credencial, w którym będziemy zbierać pieczątki w celu udokumentowania przejścia trasy, taki paszport można kupić za 0,50 euro w katedrze. W Porto zostajemy na dwa dni, chcemy w tym czasie zwiedzić miasto, wykapać się w oceanie i pojechać do Fatimy.
Porto to niezwykle urokliwe miasto. Pełno tu wąskich uliczek, pięknych azulejos i wspaniałych kamienistych plaż. Spacer wzdłuż nabrzeża Ribeira, wizyta w kościele św. Franciszka, klimatyczne fado i smak wspaniałego wina to są rzeczy, z którymi na długo będziemy kojarzyć to miasto. Również oddalona od Porto o 2 godziny jazdy autobusem Fatima wywarła na nas ogromne wrażenie. Centrum ze wspaniałym sanktuarium maryjnym, a tuż obok wiejski krajobraz i domy jakby żywcem wzięte z początku XX wieku. Momentami ma się wrażenie, że czas się tutaj zatrzymał. Dwa dni zwiedzania upłynęły bardzo szybko, jeszcze jedna noc i wraz ze świtem ruszamy na szlak.
Nasz powszedni dzień na camino wygląda następująco
pobudka jeszcze przed świtem, ciche pakowanie plecaka tak, aby nie pobudzić śpiących współpielgrzymów, czołówka na głowę i w drogę. Po ok. 2 godzinach maszerowania robimy sobie przerwę na śniadanie. Często przygotowujemy sobie wcześniej kanapki, jednak czasami zatrzymujemy się w przydrożnych restauracjach lub barach na regionalne smakołyki. Po posiłku ruszamy dalej w drogę.
Dziennie robimy po około 20 km. Czasami jest miło, lekko i przyjemnie, a czasami bardzo ciężko, upał doskwiera, a plecaki wcale nie stają się lżejsze. Na noclegach w schroniskach, tzw. Albergue, jesteśmy wczesnym popołudniem, gdzieś koło 14, mamy więc czas na kąpiel, pranie przepoconych ciuchów, zrobienie zakupów i zwiedzanie.
W Portugalii często trafiamy na lokalne święta. Już pierwszego wieczoru w Sao Pedro de Rates bawimy się wraz z mieszkańcami miasteczka podczas Medieval Fest. Wszyscy są przebrani w średniowieczne stroje, grają i śpiewają. Nasze schronisko ma rozstawiony własny stół, a każdy z pielgrzymów przynosi coś od siebie: słodycze, jakiś owoc czy wino. Wszyscy bawią się razem, rozmawiają, opowiadają o swoich przygodach na trasie i nawet bariera językowa nie jest tutaj problemem.
Pogoda na camino dopisuje. W Portugalii nie opuszczają nas upały, jest bardzo gorąco. Postanawiamy wcześniej wychodzić na szlak, aby unikną palącego słońca w południe. Dopiero w Hiszpanii trafiamy na jeden deszczowy dzień. Jest jeszcze ciemno, wychodzimy na szlak. Marta, moja przyjaciółka, nie czuje się najlepiej, więc zostaję z nią w tyle, reszta idzie szybkim krokiem do schroniska.
W trakcie ulewy, w pierwszej mijanej tego dnia miejscowości gubimy z Martą strzałki i w rezultacie zbaczamy ze szlaku. Wychodzimy na drogę krajową i próbujemy złapać „stopa”. Jednak w Hiszpanii nie jest to takie proste, a do tego jesteśmy przemoknięte do suchej nitki. Nie pozostaje nic innego jak tylko iść dalej, według znaków do miejscowości z noclegiem zostało jeszcze tylko 10 km. Po dojściu na miejsce deszcz ustaje, pozostaje jeszcze tylko problem ze znalezieniem schroniska. Jednak miejscowi ludzie są bardzo pomocni, wystarczy powiedzieć „albergue”, a już sami doprowadzają nas do celu.
Droga jest wysiłkiem
Nie raz dopada nas zmęczenie, zniechęcenie, na nogach pojawiają się bąble, jakieś uczulenia, jest niemiłosiernie gorąco lub okropnie leje. Czasem pojawia się nawet i myśl: „po co mi to wszystko, są przecież przyjemniejsze formy spędzenia wolnego czasu”.
Jednak wystarczy spojrzenie na drugiego człowieka, krótka rozmowa i już wiesz, że nie tylko ty się męczysz, że inni gorzej znoszą drogę, ale łączy nas jeden cel, a kres drogi jest bliski i wraz z widokiem katedry pojawi się na ustach szeroki uśmiech: „znowu mi się udało!”.
W trakcie drogi poznajemy mnóstwo niesamowitych ludzi i ich historie. Zosię z Lublina, która jest wolontariuszem i przez cały lipiec opiekuje się albergue w Rates, Trudy – Amerykankę mieszkającą w Grecji, Johna z Australii, z którym świętujemy jego urodziny podczas Medieval Fest, trzy panie z Krakowa, które wyszły 2 maja z domu i przez całą Europę szły pieszo do Santiago de Compostela, a potem dalej do Fatimy, panią Dorotę, która idzie z grupą przyjaciół z Niemiec i na każdym noclegu pyta nas co tym razem robimy dobrego do jedzenia.
Po dwóch tygodniach wędrówki docieramy w końcu do celu – katedry św. Jakuba. Jeszcze tylko kilka kroków, kilka schodków i już jesteśmy na placu Obradoiro przed katedrą. To tutaj, u kresu drogi, pielgrzymi rzucają się sobie w ramiona, gratulują pokonanej trasy, robią pamiątkowe zdjęcia, by wreszcie wejść do środka, uściskać figurę Apostoła, a następnie zejść do krypty IX wiecznego kościoła, gdzie przechowywane są szczątki świętego i jego dwóch uczniów św. Teodora i św. Anastazego. Po wizycie u św. Jakuba udajemy się do biura pielgrzymkowego, gdzie oficjalnie kończymy naszą pielgrzymkę, zostajemy wpisani do ksiąg i otrzymujemy dyplom potwierdzający przejście trasy.
Jednak Santiago to nie koniec naszej wędrówki
Chcemy iść dalej, na koniec świata. Oddalona o ok. 80 km od Santiago de Compostela Fisterra była w średniowieczu uznawana przez Europejczyków za koniec świata, dalej był już tylko ocean.
Współcześnie pielgrzymujący do grobu św. Jakuba przedłużają sobie wędrówkę i poświęcają te 4 dni drogi na wyciszenie i pożegnanie ze szlakiem. My jednak na kraniec świata udajemy się autobusem. Fisterra robi ogromne wrażenie. Skały i ocean po horyzont. Będąc tutaj naprawdę ma się wrażenie, że dalej nie ma już nic, że jesteś na samym końcu.
To, co nas najbardziej urzekło w Portugalii to spokój i wielka otwartość mieszkańców. Na każdym kroku ludzie uśmiechają się, wskazują drogę i pozdrawiają: „Bom dia!”, „Bom caminho”. Przechodząc przez malownicze portugalskie wioski ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Mijamy kobiety piorące na kamiennych tarach, średniowieczne krzyże stojące na rozdrożach i ryneczkach, kamienne spichlerze. Aż chce się zostać tutaj na zawsze.
W Hiszpanii natomiast zaskoczył nas fakt, że do grobu św. Jakuba pielgrzymują całe rodziny. Rodzice z dziećmi, rodzeństwa, narzeczeni, widać nawet pielgrzymujące zwierzęta. Dla Hiszpanów przejście trasy camino jest swoistym symbolem wejścia w dorosłość, a dyplom potwierdzający odbytą pielgrzymkę jest uznawany również przez przyszłych pracodawców.
Wybierając się na camino każdy z nas oczekiwał czegoś innego
Dla jednych miało to być sprawdzenie się w trudnych warunkach, poznanie nowych ludzi, nowej kultury, a dla innych pogłębienie wiary lub odnalezienie własnej drogi życiowej. Jednak na trasie jest czas na wszystko – podziwianie widoków, rozmowę ze współtowarzyszami, a także chwile wyciszenia i rozmyślania nad tym co będzie po pielgrzymce, gdy już wrócimy do domu.
Camino to nie tylko droga do grobu św. Jakuba. To przede wszystkim spotkani na szlaku ludzie, pielgrzymi, opiekunowie schronisk, mieszkańcy mijanych miast i wiosek. Ich kultura i historie, które pozostają w pamięci na długo. To także otaczająca nas z każdej strony przyroda, tak różna od tej spotykanej w Polsce.
Camino jest jak narkotyk, wciąga. Pójdziesz raz i wiesz, że któregoś dnia powrócisz na szlak. Może znowu jako pielgrzym, a może tym razem jako wolontariusz w schronisku…
tekst i zdjęcia: Magdalena Drozd
Za swoją opowieść Magda otrzymuje od nas nagrodę
w postaci lekcji strzelania ufundowaną
przez serwis wyjatkowyprezent.pl