Ciągła potrzeba poszukiwania sensu życia potrafi zmusić nas do przemierzania tysięcy kilometrów, zdobywania niedostępnych szczytów lub przepłynięcia największych mórz i oceanów – pisze aktor Damian Aleksander. Tylko nielicznym poza wrażeniami estetycznymi i poznawczymi udaje się odszukać to „coś” – zrozumienie.
Chłopięce podniecenie pierwszego razu
Jako nastolatek biegający w pomarańczowym „prześcieradle“- dothi, szukałem i marzyłem o wyprawie do miejsca w którym wszystko nabiera znaczenia i głębi. Gdzieś tam przewijały się słowa: reinkarnacja, duchowość, medytacja, Tybet, Nepal, Indie.
I tak po wielu latach marzeń, kiedy te słowa zaczęły już tracić swoją magię i okrywać się kurzem – stało się. Ciarki chodziły mi po plecach od momentu kiedy zdecydowałem się zobaczyć Indie i Nepal. Odliczałem minuty i godziny do wyjazdu.
Z myślą o przygodzie życia wsiadłem do samolotu do Delhi i czekałem na feerię duchowych fajerwerków, które tam właśnie się ujawnią. Naczytawszy się książek o niezliczonych mocach joginów i mędrców, naoglądawszy się wspaniałych zdjęć i filmów na Discovery, czułem wręcz chłopięce podniecenie pierwszego razu. I tu świat ukazał swą mądrość w przewrotny sposób.
Indie na pożarcie
Duchowość Indii i pewnie idąc dalej Azji została pochłonięta, wręcz pożarta przez twór zwany zachodnią cywilizacją, przez globalizm. Przez potwora, który narzucił swoje zasady gry nie pytając nikogo o zgodę.
Pojechać do jednego ze skomercjalizowanych aśramów jednego z setek guru z klimatyzowanym czystym pokojem bez karaluchow i posiedzieć w pięknych ogrodach, a odnaleźć legendarny już mistycyzm na drogach pełnych kurzu, potu i ubóstwa – między jednym a drugim istnieje wyraźna różnica. Poczułem się ignorantem ze swoimi wydumanymi problemami egzystencjalnymi, widząc ludzi, którzy nawet nie pisną na temat warunków z jakimi borykają się w życiu doczesnym.
Obecne Indie to kraj wielu gargantuicznych skrajności ale i możliwości, miejsce, gdzie zdarzyło się wiele zaskakujących historii ludzkich. Jednak globalizm nie tyle zabija w Hindusach ich mistyzcyzm i poszanowanie własnej kultury (klasa średnia woli język angielski niż ojczysty), co umiejętnie kastruje w nich przekonanie o wartości ich bogactwa intelektualnego i duchowego. Indie to dziś kraj, w którym odwiedza się supermarkety i zachodnie fastfoody równie często, co świątynie i miejsca kultu.
Blask ukryty w wierze
Kiedy obijając się po zabytkach Delhi w towarzystwie innych zachodnich przybyszów szukających duchowej spuścizny Wed, traciłem już nadzieję na odnalezienie czegoś, co poruszy moje wnętrze, pojawił się Nepal. Mały górzysty kraj, który ze swoją stolicą, przygniecioną brudem i ubóstwem, pogrążoną w gryzącym pyle i smogu, zasiał we mnie iskierkę nadziei. Przeświadczenie o głębokiej religijności mieszkańców pozwala na prawdziwe duchowe oczyszczenie.
To w Nepalu, gdzie jeszcze do niedawna czuć było zgrozę mordu na rodzinie królewskiej, wśród niszczejących budynków Katmandu, Pashupati czy w małej wiosce u podnóży Himalajów, w ludziach nauczonych żyć z wszędobylskimi turystami, znalazłem to, czego szukałem: blask ukryty w wierze w lepsze jutro, gdzie poszanowanie życia swojego i innych będzie najwyższą wartością.
O dziwo, to nie mądre słowa i kwieciste przemowy któregoś z guru, tylko obserwacja życia, toczącego się pomiędzy murami XII-wiecznej, dawnej stolicy, Bahtapur oraz bliskość śmierci przy stosach pogrzebowych w Pashupathi, otworzyły mi oczy.
Nie tam twoja dusza gdzie mury świątyń lecz tam, gdzie zrozumienie przynosi serce. Z wielką radością wróciłem do kraju, dziękując tym miejscom za głębokie doznania, które pozwoliły mi pokochać na nowo piękną Polskę, jej miejsca, przyrodę, ludzi i wolność myśli.
tekst i zdjęcia: Damian Aleksander