Na początek Magiczne Królestwo Disney’a, później SeaWorld a na koniec najnowszy przyciągacz tłumów, czyli Magiczny Świat Harry’ego Pottera. Jeśli ktoś już wybiera się do Orlando, to zazwyczaj do parków rozrywki. Ja jednak mam do zaproponowania zupełnie inne Orlando – pisze Marta Madigan, autorka bloga przepisnaameryke.blogspot.com. Orlando pełne tropikalnych roślin, niezliczonych jezior, brukowanych ulic, kameralnych muzeów oraz doskonałego jedzenia. Wszytko to i jeszcze więcej można znaleźć w Winter Park – jednej z najsympatyczniejszych dzielnic miasta.
Piątkowe wieczory są tu szczególnie urocze. W Morse Museum zwiedzanie umilają łagodne dźwięki harfy i fletu. Oprócz biżuterii, lamp, ceramiki i przepięknych witraży Louisa Comforta Tiffany’ego, muzeum może poszczycić się pełną bizantyjskiego przepychu kaplicą wybudowaną na Wystawę Światową, która odbyła się w Chicago w 1893 r. Ten, kto czytał “Diabła w Białym Mieście” Erika Larsona z pewnością wie, o czy mówię.
O ile muzeum karmi duszę, żeby coś zjeść trzeba udać się przez sklepik z pamiątkami na zewnątrz. Przy Park Avenue i odchodzących od niej uliczkach, restauracji jest tak dużo, że nie wiadomo co wybrać. Chętnie pomogę w tej trudnej decyzji.
Dosłownie dwa kroki od muzeum, po drugiej stronie ulicy zapach tureckiego chlebka i jagnięciny wydobywający się z restauracji Bosphorous uwodzi każdego przechodnia. No prawie każdego. Dla wegańskich bezglutenowców znajdująca się parę przecznic dalej Café 118º proponuje roślinne menu w wersji płynnej i sałatkowej. A jak ktoś chce zjeść w amerykańskiej restauracji typu “farm-to-table” to polecam Lumę. Koktajle i jedzenie są tu wyśmienite, tylko ceny trochę wysokie.
Winter Park ogólnie nie należy do miejsc tanich. Ekskluzywne sklepiki z pralinami, eleganckie bary, kawiarenki, restauracje oraz butikowe hotele nie byłyby ekskluzywne, gdyby były tanie. Park Plaza Hotel ma reputację doskonałego b&b. Na niedzielny brunch czy piątkową “royal tea” walą tam tłumy zamożnych lokalsów. Bez rezerwacji na stolik nie ma szans.
Tłoczno też jest w sobotę rano przy 200 West New England Avenue, gdzie swoje stragany rozstawiają sprzedawcy cytrusów, kokosów, awokado, kwiatów, miodów, motyli i innych tropikalno-bazarowych atrakcji. Bardzo podoba mi się luźna atmosfera tego miejsca. Świeżo wyciśnięty sok z mango i pomarańczy serwowany w wydrążonym ananasie zawsze wprawia mnie w dobry nastrój.
Równie przyjemna co przechadzka po “farmers’ market” jest przejażdżka motorówką po trzech okolicznych jeziorach połączonych ze sobą dwoma kanałami. Uwaga! Na Florydzie, wszędzie tam, gdzie jest słodka woda potencjalnie są aligatory. Nie ma się jednak czego obawiać, no chyba że karmi się je kurczakiem (i tu przypomina mi się słynny “forfiter” i zaczynam płakać ze śmiechu). Scenic Boat Tour zabiera kilkunastoosobową grupę pasażerów w godzinną podróż wśród soczystej zieleni subtropikalnej roślinności i starannie wypielęgnowanych prywatnych ogrodów, do których można dotrzeć tylko od strony wody. Z perspektywy łodzi widać też piękny campus prywatnej uczelni Rollins College i uczelniane muzeum sztuki Cornell Museum.
W Winter Park miłośnicy fotografii, malarstwa i rzeźby będą czuli się jak ryba w wodzie. W galeriach przy Park Avenue eksponowana jest twórczość lokalnych artystów, a ściany The Albin Polasek Museum zdobią obecnie ikony z XVII-wiecznej Rosji. Po drodze z przystani do muzeum nie można nie wstąpić do Croissant Gourmet i pochłonąć tam pyszną eklerkę z café au lait. Za mało amerykańskie? Cóż, zawsze możecie odwiedzić Myszkę Miki.
tekst i zdjęcia: Marta Madigan / przepisnaameryke.blogspot.com