Pierwsze łodzie polinezyjskie dotarły do wybrzeży Nowej Zelandii około 1000 lat temu. Osadnictwo rozpoczęło się od monumentalnej i nieokiełznanej Wyspy Południowej, gdzie gęste chmury, majestatyczne pasma górskie i surowy klimat stanowiły nie lada wyzwanie dla walecznych plemion z legendarnej Hawaiki.
Wedle maoryskich podań, wyspy Nowej Zelandii powstały za sprawą bohatera i demi-boga – Mauiego. Miał on pojawić się na bezkresnym oceanie w swej łodzi – waka, która stała się później Wyspą Południową. Podczas połowu, Maui wyciągnął z głębin wielką rybę, która z kolei przeistoczyła się w Wyspę Północną.
Łagodny klimat północy szybko zachęcił do migracji i chociaż południe nadal było atrakcyjne ze względu na naturalne bogactwa, zwłaszcza duże pokłady świętego zielonego kamienia Maorysów – nefrytu, to jednak większość plemion – hapu, przeniosła się na północ. Obecnie Wyspę Południową zamieszkują przedstawiciele 4 hapu, natomiast Północną – blisko 30.
Haka, czyli sposób na wroga
Kolonialna ekspansja białego człowieka zaczęła się w pierwszej połowie wieku XVII, gdy w okolice dzisiejszego Nelson zawitały żaglowce holenderskiego podróżnika Abla Tasmana. Jednak bezpośrednie spotkanie z krajowcami okazało się dla załogi Tasmana niezbyt szczęśliwe – 4 osoby zostały przez Maorysów zabite i zjedzone. Tasman opuścił więc nieprzyjazny ląd i właściwie do wieku XVIII, gdy pojawiła się tu flotylla brytyjska pod dowództwem Jamesa Cooka, wyspy były poza sferą zainteresowania europejskich potęg.
Maorysi od początku budzili lęk w białych osadnikach, nie tylko ze względu na swą kulturową odmienność i misterne tatuaże pokrywające sporą część ciała, ale także za sprawą mrożących krew w żyłach opowiśeciach o ich praktykach ludożerczych i przeraźliwych tańcach wojennych.
Zresztą podczas ostatniej i największej nowozelandzkiej wojny domowej, zwanej wojną Titokowaru, od imienia wielkiego maoryskiego wodza i orędownika wolności i równości dla swego ludu, propaganda kanibalizmu stała się ważnym elementem zastraszenia białych, którzy w obawie, by nie dokonać żywota w maoryskim kotle, pospiesznie porzucali swe farmy. Jednak kanibalizm wśród Maorysów nie był aż tak oczywisty: faktycznie, podczas bitwy konsumowano serce pierwszego zabitego wroga – miało to jednak znaczenie rytualne i magiczne, pozwalające spożywającemu na zwiększenie swej „many” – wewnętrznej energii i potencjału. Doniosłe czyny na polu walki pozwalały ową manę gromadzić i kumulować. Największą mieli wodzowie. Zresztą pojęcie „many” nie ograniczało się tylko do wodzów maoryskich, lecz także Pakeha – białych (ci jednak serc nie zjadali). Po dziś dzień, jednych z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów wojny Titokowaru jest polski major i szlachcic z Tępczyna o zgermanizowanym nazwisku Gustaw Ferdynand Von Tempsky.
Tradycyjnym maoryskim sposobem na wzbudzenie trwogi w przeciwniku było wykonanie tańca wojennego – haka. Haki różniły się w zależności od regionu, hapu – plemienia i iwi – podplemienia. Najbardziej znana haka z Wellington jest obecnie wizytówką narodowej drużyny rugby Nowej Zelandii – All Blacks. Zawodnicy zawodnicy prezentują hakę przed każdym meczem, zresztą chyba z dużym powodzeniem, drużyna bowiem po raz kolejny zdobyła tytuł najlepszej na świecie. Haki uczą się też dzieci w szkołach, niezależnie od tego, czy korzenie ich są europejskie, czy maoryskie.
Maori moko – w poszukiwaniu straconego czasu
Pierwsi mieszkańcy Nowej Zelandii nie posługiwali się dowodami osobistymi ani żadnymi innymi „dokumentami”. Ich świadectwem tożsamości i przynależności do danego plemienia, czy rodu było tak zwane „maori moko”, rodzaj tatuażu wykonywanego za pomocą dłuta z kości albatrosa, młoteczka i tuszu pochodzenia naturalnego. Moko było zarówno historią, jak i przyszłością swego właściciela, pokazywało bowiem tak źródło skąd pochodził, jak i najlepszą drogę oraz potencjał jednostki. Wzór opierał się na bogatej symbolice i dobierany był przez kapłana. Moko pokrywało zazwyczaj ramiona, tors, plecy i pośladki, a w przypadku „wyżej urodzonych i wodzów” także twarz. Tatuaż kobiet ograniczał się do ust, brody i pleców.
Chociaż obecnie rzadkością jest spotkanie wojowników z wytatuowaną twarzą, maori moko wraca do łask – ci, którzy utożsamiają się ze swymi maoryskimi korzeniami, starają się poprzez symbolikę tatuażu reaktywować zapomnianą historię, inni zafascynowani odmiennością kulturową i współczesnymi trendami, zdobią swe ciała nawiązując do polinezyjskiego wzornictwa.
Rotorua – gdzie tradycja nadal trwa
Chcąc doświadczyć kultury i tradycji maoryskiej warto wybrać się do Rotorua, miejscowości leżącej w obrębie regionu Bay of Plenty (Zatoka Obfitości). Podobnie jak Taranaki i Waikato, Bay of Planty to obszar zamieszkały przez stosunkowo duży odsetek populacji o korzeniach polinezyjskich.
Rotorua jest znana z wysokiej klasy wieczorów folklorystycznych organizowanych zazwyczaj przez grupy plemienne, podczas których można zapoznać się z kulturą, językiem i historią Maorysów, a także wziąć udział w tradycyjnej uczcie „hangi”. W odróżnieniu do innych zakątków kraju tutaj promocja „maoryskości” przybrała realny wymiar, jest szeroko dostępna i nadzwyczaj profesjonalna.
Rotorua obfituje również w geotermiczne cuda i cieplice. To miejsce, gdzie przekraczając „Bramy Piekieł” (Hell’s Gate) znajdziemy się w iście księżycowym otoczeniu, przesyconym zapachem drażniącego nozdrza siarkowodoru, a poruszając się po Te Puia, mamy szansę na zobaczenie eksplozji jednego z największych naturalnych gejzerów regionu: „Pohutu”.
Jeśli jednak mamy ochotę na ciszę i odosobnienie może wybrać się do jednego z pobliskich lasów sekwoi, by w skupieniu i w iście baśniowym otoczeniu elfickich drzew szukać legendarnego kwiatu srebrnej paproci.
tekst i zdjęcia: Monika Galicka