To już przedostatni odcinek relacji z wyprawy Moniki Galickiej i Ryszarda Jóźwiaka. Przemierzają Indochiny, by zgłębiać tajniki dalekowschodnich sztuk walki. Właśnie dotarli do cesarskiego miasta Hue w Wietnamie.
Dni 14 i 15
Wietnamskie Koleje Państwowe. Szczerze mówiąc nie bardzo wiedzieliśmy, czego możemy, a raczej czego powinniśmy się po nich spodziewać. Podróż autobusami była niecodziennym doświadczeniem, z pewną niecierpliwością oczekiwaliśmy więc kolejnego wyzwania – przejazdu nocnym pociągiem z Sajgonu do cesarskiego miasta Hue.
SE2, czyli nasz ekspres, nadjechał punktualnie. Objuczeni bagażami z trudem wspinamy się po dość wysokich stopniach wagonu, ale cóż, w myśl powiedzenia : „ninja nie może być miękka, ninja musi być twarda” szukamy naszych przedziałów. Pierwszy rzut oka – nie jest źle, wszystko wygląda schludnie w gustownym zielono-żółtym odcieniu, jednak po dokładnej inspekcji okazuje się, że czystość pościeli okres świetności ma już za sobą.
Niestety pociąg to najlepsza i najszybsza alternatywa dotarcia do Hue, gdzie co prawda jest lotnisko, ale od pewnego czasu nieczynne. Mieliśmy dużo szczęścia, że udało nam się dostać bilety. 30 kwietnia Wietnamczycy obchodzą święto narodowe Wyzwolenia, co wiąże się z dużą ilością ludzi podróżujących po całym kraju. Czeka nas 18 godzinny przejazd. Dla porównania, pokonanie tej samej trasy autokarem trwa ponad 30 godzin.
Powoli ruszamy z Sajgonu. Dość mocno trzęsie. Wagony kołyszą się na wszystkie strony, toteż nawet krótki spacer po korytarzu jest nie lada wyczynem. Zasypiamy jednak szybko. Zmęczeni upałem południa mamy nadzieję, że Hue powita nas nieco łagodniejszą aurą.
W nocy budzi nas zapach dymu papierosowego. Nasza grupa została podzielona na dwa sąsiadujące przedziały. W każdym z nich są cztery kuszetki. Zajmujemy miejsca na górze więc pierwszą naszą reakcją jest sprawdzenie, kto z naszych towarzyszy podróży pali na dole. Okazuje się, że nikt, a dym wychodzi z klimatyzacji. To duży dyskomfort dla osób niepalących.
Pierwsze promienie słońca wpadają przez okno około godziny 7.00. Wreszcie mamy okazję podziwiać krajobrazy środkowego Wietnamu. Co jakiś czas w głośnikach słychać krótki opis ważniejszych prowincji i miast zarówno w języku wietnamskim, jak i angielskim. Do Hue zostało nam jeszcze kilka godzin, oddajemy się relaksowi i lekturze na temat historii tego cesarskiego miasta popijając wolno kawę sprzedawaną w pociągu. Wbrew pozorom nie jest to kawa rozpuszczalna, jaką serwują nasze rodzime linie kolejowe, lecz dość dobra gatunkowo kawa parzona.
Wbrew oczekiwaniom temperatura w Hue przekracza 35C. resztę dnia poświęcamy na odpoczynek w chłodzie hotelowej klimatyzacji i umawianie spotkań ze szkołami Vovinam VVD.
Dzień 16
Śnieżnobiałe lotosy delikatnie unoszą się na wodach jeziora, a niezmąconą ciszę przerywają jedynie wyjątkowo aktywne nad ranem cykady. Gdzieniegdzie wyłaniają się zatopione w bujnej zieleni pojedyncze pagody i obeliski – pamiątki dawnej świetności tego jakże nostalgicznego miejsca w pełni oddającego subtelna naturę władcy, którego ciało i dusza tutaj spoczęły.
Mowa oczywiście o grobowcu IV cesarza z dynastii Nguyen – Tự Đức. W Hue udostępnionych dla zwiedzających jest 7 grobowców cesarskich, wśród których grobowiec IV cesarza słynie z przepięknie zaprojektowanego i zaaranżowanego ogrodu. To wyjątkowe miejsce, które warto zobaczyć zwiedzając Hue.
Kolejny przystanek robimy przy słynącym z odważnej architektury grobowcu Khải Định. To co nas uderza, to modernistyczna, jak na owe czasy (1920-32)zabudowa. Bogate zdobienia przywodzą na myśl okres europejskiego baroku, a nawet rokoko.
Monumentalne smoki, taoistyczne hybrydy i strzeliste wieże sprawiają, iż ma się wrażenie, że znajdujemy się w jakimś nierealnym świecie, poza czasem i przestrzenią. Wspinając się na wysokie schody dostajemy się na kolejny poziom zabudowy. Kompleks ma charakter tarasowy, co nie jest typowe dla modelu cesarskich grobowców. Mimo naszych wcześniejszych wyobrażeń jest to jednak stosunkowo niewielki obiekt, którego zwiedzanie zajmuje nie więcej niż 40 minut.
Wsiadamy do wynajętego przez nas samochodu. Klimatyzacja szybko przynosi nam ogromną ulgę. Kierujemy się do Cytadeli, czyli purpurowego zakazanego Miasta wzniesionego w Hue w pierwszej połowie XIX wieku.
Kompleks położony nad brzegami Rzeki Perfumowej, to dominująca nad miastem twierdza, która zawdzięcza swoją sławę wspaniałej królewskiej przeszłości i późniejszym perypetiom wojennym. Jej budowę rozpoczął Gia Long – pierwszy cesarz z dynastii Nguyen. W okresie swej świetności, cytadela zajmowała powierzchnię ponad pięciu kilometrów kwadratowych, z labiryntem wewnętrznych dziedzińców i pasaży.
Podobnie jak Zakazane Miasto w Beijing, cytadela była chroniona wieloma umocnieniami. Podzielona była na dwie odrębne części – administracyjną, skąd cesarze sprawowali władzę i prywatną, mieszczącą się w sercu kompleksu i zwaną zakazanym Miastem. Tutaj wolno było przebywać jedynie członkom rodziny cesarskiej i ich służbie. Obiekt mocno ucierpiał w czasie wojny Wietnamskiej. Obecnie jest stopniowo odbudowywany. To, co się zachowało, to przede wszystkim pawilony świątynne i niektóre bramy.
Dochodzi południe. Wyjątkowo ostre słońce i bardzo wysoka temperatura odstraszają potencjalnych zwiedzających, a co za tym idzie jesteśmy w obiekcie praktycznie sami. Ma to swój urok. Pomimo mało sprzyjającej aury można w skupieniu chłonąć historię i piękno otoczenia.
Niezwykle miłym akcentem jest nawiązanie do dokonań polskich konserwatorów zabytków: w głównej świątyni cesarskiej znajduje się kilka tablic poświęconych życiu i pracy szefa polskiej misji w My Son, Danangu i Hue – Kazimierzowi Kwiatkowskiemu, który przez wiele lat ratował zabytki czamskie i wietnamski, i któremu wystawiono pomnik na jednym z placów w Hoi An.
Po południu czeka nas kolejny trening. Decydujemy się więc na krótki odpoczynek i obowiązkowo kolejny chłodny prysznic. W tym klimacie „mycie nie jest przereklamowane”.
O 17.30 spotykamy się w szkole Vovinam. Chcemy poznać tutejszą metodykę treningową i podejście do Vovinam jako sztuki walki. Wizyta utwierdza nas w przekonaniu coraz bardziej ewaluuje w kierunku sportowym odchodząc od pierwotnej sztuki walki. Zawodnicy skupiają się na ćwiczeniu „semi-contact” oraz technik pokazowych.
Poproszeni przez prowadzącego instruktora o krótką prezentację nasz Mistrz Ryszard oraz kolega Sławek z kempo pokazują techniki samoobrony, które znacznie odbiegają od technik tutaj ćwiczonych. To robi wrażenie. Instruktor prowadzący, uczeń samego Mistrza van Chieu, decyduje się na przypomnienie swoim uczniom technik Vovinam używanych w walce i skodyfikowanych jako chien loc. Jeden z naszch kolegów ćwiczących Vovinam, onieśmielony wysokim poziomem technicznym prezentowanych tutaj quyen, rezygnuje z pokazu. Spotkanie kończy się wspólna kawą i wymianą doświadczeń oraz rozmową wykraczająco poza sztuki walki.
tekst i zdjęcia: Monika Galicka