Monika Galicka i Ryszard Jóźwiak wracają z Indochin, gdzie przez 19 dni zgłębiali tajniki dalekowschodnich sztuk walki. Publikujemy opis ostatnich trzech dni wyprawy. Portal NaWalizkach.com.pl oraz miesięcznik „National Geographic Traveler” to patroni medialni tego wydarzenia.
Dni 17 i 18
Nasze ambitne plany porannych ćwiczeń w parku w miasteczku Hue niestety nie mają szans na realizację. Od rana pada rzęsisty deszcz. Co prawda w południe pogoda się stabilizuje, ale za to teraz jest bardzo gorąco. Resztę dnia spędzamy dość leniwie snując się po nabrzeżu Rzeki Perfumowej i chłonąc senną atmosferę miasteczka. Ostatnie 3 tygodnie były dla nas intensywne: ciągłe przejazdy, treningi, nowi ludzie, nowe doświadczenia. Z radością więc oddajemy się słodkiemu nieróbstwu, tuż przed powrotem do domu.
Godzina 17:00. Nasz Mistrz Ryszard czeka już na nas w recepcji hotelowej. Wieczorny trening ma być wzbogacony wizytą w dość nietypowej szkole sztuk walki. Nietypowej ze względu na oferowany program: jest to połączenie chińskiego kung-fu i japońskiego karate prowadzone przez wietnamskiego mistrza. Mamy około godziny na rozgrzewkę i ćwiczenia we własnym zakresie, potem spotykamy się na placu szkoły aby podjąć wspólny trening. Niestety nasze plany po raz kolejny zostają pokrzyżowane przez deszcz. Ze względu na złą pogodę uczniowie chińsko-japońskiej szkoły nie przybywają na trening. Cali przemoczeni wracamy do hotelu. Mamy zaledwie kilka godzin do wyjazdu. To będzie ostatnia podróż po Wietnamie. 12 godzin z Hue do Hanoi pokonujemy nocnym pociągiem. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia, co poprzednio: dostajemy dwa bilety siedzące i dwie kuszetki.
Nieco po północy podjeżdża taksówka. Ruszamy na stację kolejową. W połowie drogi nasi koledzy orientują się, że nie mają swoich paszportów. Musimy więc zawrócić do hotelu. Na szczęście mamy jeszcze wystarczająco dużo czasu.
SE8 przybywa do Hue z niewielkim opóźnieniem. Jest godzina 2.30 nad ranem. W pośpiechu wchodzimy do naszych wagonów. Mamy mało czasu. Pociąg stoi na stacji zaledwie 5 minut. W porównaniu z poprzednim pociągiem, przedziały sypialne nieco rozczarowują. Zmięta używana pościel (dostajemy tylko świeże prześcieradła), mało miejsca na bagaż, nad wyraz aktywna i zimna klimatyzacja powodują, iż podróż jest niezbyt komfortowa. Niedogodności te rekompensują jednak poranne widoki zza okna oraz płynące z głośników pieśni rewolucyjne. Na szczęście koncert nie trwa zbyt długo. Warto podkreślić, iż obsługa pociągu jest niezwykle kompetentna i miła.
W Hanoi jesteśmy o godzinie 16.00. Udajemy się do hotelu, w którym zatrzymaliśmy się na początku naszej wyprawy. Co zwraca naszą uwagę, to ilość flag wywieszonych na budynkach. Stolica przygotowuje się do dwóch ważnych świąt: Dnia Wyzwolenia (30.04) oraz Święta Pracy (01.05).
Wieczorem na ulicach panuje ogólny gwar i chaos. Wydaje się, że liczba mieszkańców Hanoi wręcz się podwoiła. Z trudem przechodzimy na drugą stronę ulicy. Co prawda w stolicy są światła kierujące ruchem, ale zielone dla pieszych nie zawsze oznacza czerwone dla pojazdów wszelkiej maści i rodzaju. Niektóre uliczki w historycznym centrum zmieniają się w „strefy dla pieszych” albo raczej strefy dla kramów i sklepów oferujących przysłowiowe „mydło i powidło”.
To nasza ostatnia noc w Hanoi. Chciałoby się zaszaleć, ale niestety jesteśmy zbyt zmęczeni. Pozostaje nam więc wypocząć i przygotować do jutrzejszego wylotu.
Dzień 19
Hanoi powoli budzi się ze snu. Po ulicach przemykają nieliczne skutery, ale pieszych jest sporo. Jest niedziela, 5.30 rano. Rześkim krokiem idziemy do parku.
Kraje dalekiego wschodu słynną z tego, iż ludzie, zwłaszcza starsi, bardzo dbają o swoją kondycję i regularnie ćwiczą na świeżym powietrzu, zwłaszcza wczesnym rankiem w parkach miejskich. Ma to oczywiście znaczenie praktyczne – po południu wysokie temperatury w tej części Wietnamu wykluczają jakąkolwiek większą aktywność.
Powoli zza drzew wyłania się spokojna tafla jeziora Hoan Kiem. Jego nazwa (Zwróconego Miecza)nawiązuje do średniowiecznej historii króla Le Loi, który został przez Niebiosa obdarowany magicznym mieczem. Dzięki niemu władca pokonał przeciwników i wyzwolił kraj spod jarzma najeźdźców. Pewnego dnia Le Loi rozkoszując się spokojem i pięknem jeziora zobaczył gigantycznego złotego żółwia. Ten poprosił go o zwrócenie miecza, po czym zanurkował wraz z magicznym orężem i już nigdy się nie pojawił. Natomiast samo jezioro po dzień dzisiejszy jest zamieszkałe przez ogromną populację żółwi, co jest ewenementem wśród fauny wietnamskich jezior.
Pośród drzew, skwerów i w zadaszonych altankach widzimy pojedyncze grupki ludzi skupione wokół przenośnych magnetofonów. Każda z nich ćwiczy coś innego i przy rytmach innej muzyki: od tańców latynoamerykańskich, poprzez towarzyskie, tai – chi, ćwiczenia oddechowe, badmintona, piłkę nożną, a na joggingu skończywszy.
Jednak dominującym akcentem jest lokalne disco odtwarzane przez głośniki umieszczone w parku. Jeszcze kilka tygodni w Wietnamie i zaczęłoby się nam podobać. Podziwiamy zapał i zaangażowanie ćwiczących. Jak się okazuje sprawnym fizycznie można być w każdym wieku, niezależnie od zasobów finansowych i bez konieczności posiadania „markowych strojów”.
Spacer nad jeziorem kończymy wizytą w świątyni na wyspie, która upamiętnia wspomnianą wcześniej historię zwróconego miecza. Obiekt jest niewielki, lecz urokliwy, zwłaszcza, gdy jest się pierwszymi i jedynymi zwiedzającymi. Pawilon główny poświęcony jest taoistycznym bóstwom, w mniejszym, bocznym, znajduje się zmumifikowany największy żółw, jaki żył w tym właśnie jeziorze.
Czas wracać do hotelu i dokończyć pakowanie. Zostało zaledwie kilka godzin do odlotu. Ostatnie chwile w Wietnamie zmuszają do refleksji. To była niezwykła podróż i przygoda, która na długo pozostanie w naszej pamięci. Nie była by ona możliwa, gdyby nie wsparcie naszych patronów medialnych: miesięcznika „National Geographic Traveler”, portalu podróżniczego NaWalizkach.com.pl (który na bieżąco relacjonował nasze poczynania) oraz magazyn Spa i Wellness ”Eden”. Chciałabym również przy tej okazji podziękować naszym czytelnikom, przyjaciołom i kolegom, którzy nas wspierali i nam kibicowali, w szczególności klubowi Hac Ho Wołomin oraz Instytutowi Sztuk Walki Warszawa – Wilanów.
tekst i zdjęcia: Monika Galicka