Siedzieliśmy razem na tapczanie rozmyślając co mamy zrobić. Mieliśmy jechać na narty do Czech, jednak z powodu braku śniegu, biuro turystyczne odwołało nam rezerwacje – pisze Igor Przegrałek.
Słońce chyliło się ku zachodowi i w pokoju zrobiło się nagle ciemno. Podszedłem do drzwi i sięgnąłem do włącznika. Włączyłem światło. Szybko obróciłem się mówiąc:
– Jedźmy w góry, połazić trochę. Poszwendamy się i też będzie fajnie.
– W góry? – odparła bez przekonania Marta – Poczekaj, zadzwonię do rodziców.
Po krótkich konsultacjach telefonicznych zapadła decyzja – Góry Stołowe. Dla mnie bomba, bo nigdy nie byłem, ale czy pomysł spodoba się Gabi? W końcu ta wyprawa to nasz prezent urodzinowy dla niej. Cóż było zrobić, musieliśmy podzielić się z solenizantką naszym pomysłem, dlatego Marta zadzwoniła do Gabi, urządzając małe biuro konsultacyjne z mojego pokoju.
-Na Szczelińcu Wielkim nie byłaś? To świetnie, jedziemy…
No i pojechaliśmy. Najpierw do Marty, bo od niej bliżej na PKP. Sen mieliśmy krótki bo na nogach byliśmy już od 6:30, a przez podróże po mieście kładliśmy się po 1. Pod dworcem czekała już na nas Gabi, która mieszka w Oleśnicy. Bilety udało nam się kupić szybko i bez kolejek, co we Wrocławiu jest niebywałe. PKP jak to u nas, komentować nie muszę. Po nie całych 2 godzinach dotelepaliśmy się do Kłodzka. Teraz czeka nas przesiadka na busa do Karłowa bądź Pasterki. Niestety internet nas okłamał, busy do tych miejscowości nie kursują, a przynajmniej nie z Kłodzka i również nie z Kudowy Zdrój, do której w końcu pojechaliśmy.
Z Kudowy do Karłowa jest tylko 12km. „Szybko się uwiniemy” – stwierdza Marta, po krótkich „konsultacjach społecznych” z jedną z mieszkanek, która była dość dobrze zorientowana w sytuacji. Jej rady były bardzo przydatne: „PKS-u jako takiego nie ma, tu jest przystanek w kierunku granicy, po tamtej stronie [ulicy] w kierunku na Kłodzko, busy do Karłowa? Jeżdżą ale od maja. Macie taksówki, ale to zdzierstwo, weźcie stopa, a jak nie to tu zaraz za domami zaczyna się szlak do Błędnych Skałek, z nich możecie zejść do Karłowa i dalej na Szczeliniec.” Grzecznie dziękujemy.
Na stopa? Prosta sprawa, tylko, że… przez 20 minut przejeżdża zaledwie kilka samochodów, na dodatek w kierunku przeciwnym. Cierpliwie idziemy i machamy. Kończą się zabudowania i znajdujemy się w miejscu gdzie szlaki: zielony i czerwony odbijają od drogi biegnącej do Karłowa. W lewo wiedzie czerwony – do Błędnych Skałek, ten o którym mówi nam Kudowianka, w prawo zielony prowadzący do wsi Darnków. Decydujemy się poczekać 10 minut i jeśli nie uda się nic złapać, przejść przez Błędne Skałki. Wtedy też orientujemy się, że zapomnieliśmy mapy. Zdarza się, jak widać nawet najlepszym ;). Po drodze mija nas para turystów, korzystając z okazji konsultujemy się z nim i robimy zdjęcie ich mapy. Oni idą szlakiem zielonym. My czekamy jeszcze chwilę. Wybija 12, nie mija nas żaden samochód. idziemy do Błędnych Skałek, gdzie dalej? Zdecydujemy na górze…
Ruszamy szlakiem czerwonym. Początkowo biegnie on dość stromo do góry. Odzwyczajeni od tego typu ruchu, wspinamy się mozolnie do góry. Szlak biegnie przez las, lecz w pewnym momencie wyskakuje na chwilę i biegnie drogą, tam zaczepia nas kobieta prosząc o coś do jedzenia. Jesteśmy dość dobrze zaopatrzeni, więc dzielimy się chlebem i ruszamy dalej. Szlak znów wraca na łąki i do lasów. Jest coraz wyżej, miejscami leży jeszcze śnieg, miejscami płynie rwący potoczek. Robimy przerwę na drugie śniadanie, tymczasem pojawiają się inni turyści schodzący z góry. Uznajemy to za dobry znak. Zatrzymujemy się na drugie śniadanie. Po przerwie wspinamy się dalej. Wkrótce szlak czerwony łączy się z niebieskim. Trasa zmienia się radykalnie. Idziemy teraz leśną drogą, miejscami pokrytą bardzo dużą ilością śniegu. Wreszcie docieramy na szczyt. Wchodzimy na punkt widokowy. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie na „wielbłądzie” (skała o takim kształcie). Następnie przeciskamy się przez skalny labirynt. Spotykamy tam turystów, którzy radzą aby ubrać kurtki. Rada się przydaje – unikamy zimnego prysznicu jaki serwuje topniejący śnieg.
Trasa przez skałki nie jest łatwa. Miejscami jest bardzo wąsko, tak, że przechodzimy gęsiego, metr po metrze podając sobie wzajemnie plecaki. Wychodzimy z labiryntu. Aby dojść na Szczeliniec musimy iść dalej czerwonym szlakiem, który sprowadzi nas do Karłowa, a stamtąd dalej kontynuować marsz na szczyt. Stwierdzamy jednak, że to zbyt daleko. Trudno, będziemy musieli tu jeszcze kiedyś wrócić. Nasza fotograficzna mapa, mówi, że wyjścia z labiryntu łączy szlak. Niestety nie jest on oznakowany. Kiedy jednak mija nas para turystów, kierujemy się za nimi i wracamy pod punkt widokowy. Dalej schodzimy niebieskim szlakiem. Początkowo biegnie on razem ze szlakiem czerwonym, później jednak rozdzielają się. Mylimy drogę i odruchowo idziemy czerwonym. Szybko jednak korygujemy pomyłkę i wracamy na niebieski szlak. Maszerujemy teraz asfaltową drogą w kierunku parkingu u podnóża góry.
W drodze śpiewamy piosenki. Z trudem składamy słowa niektórych z nich. Cóż, trzeba będzie stworzyć jakiś śpiewnik, albo przynajmniej potrenować przed kolejną wyprawą. Schodzimy na parking, jest trochę po 16. Jesteśmy teraz przy drodze z której zeszliśmy na szlak czerwony jeszcze w Kudowie. Teraz jesteśmy gdzieś w połowie drogi między Kudową, a Karłowem. Nie chcemy iść asfaltem stwierdzamy, że do Kudowa dotrzemy szlakiem zielonym – przez wieś Darnków. Trasa wyliczona jest na 2 godziny 40 minut. Do tej pory udawało nam się iść zgodzie z wytycznymi bądź nieznacznie szybciej. Ruszamy w drogę. Schodzi ona łagodnie w dół wzdłuż wąwozu, którym płynie potok.
Docieramy do Darnkowa, cała wieś to tylko kilka domów i stare PRL-owskie, nieczynne domy wczasowe. Kierujemy się dalej na Kruczą Kopę, bądź jak mówi nasza fotograficzna mapa Krucze Skały. Tutaj szlak pnie się mocno w górę. Odczuwamy zmęczenie organizmu po całym dniu wędrówki. Czas goni, gdyż chcemy zejść z góry jeszcze przed zachodem słońca. Zostaje nam jakieś 45 minut marszu. Marta dzwoni do rodziców, aby sprawdzili nam transport powrotny. Wszyscy skupiamy się na tej rozmowie i na moment tracimy orientacje. Niefortunnie szlak biegnący wąwozem nagle odbija w lewo, a my to przeoczamy ten fakt i idziemy dalej w dół wąwozem.
Zatrzymujemy się na rozdrożu. Droga w prawo kończy się w strumieniu, droga w lewo prowadzi do… szkółki leśnej, a dojście do niej zajęło nam 20 minut marszu. Krótka narada i spojrzenie w mapę… Oczywisty wniosek – zgubiliśmy się. Wracamy i szukamy ostatniego oznaczenia. Zaczyna się ściemniać… Trasę z powrotem robimy dwa razy szybciej, pomimo że teraz jest pod górę. Odnajdujemy szlak. Idziemy nim dość długo i docieramy do szkółki leśnej, kilkadziesiąt metrów od miejsca w którym niedawno się naradzaliśmy.
Szlak prowadzi przez szkółkę, ta jednak jest otoczona siatką. Dla turystów są zrobione odpowiednie drabiny aby móc przejść. Za szkółką docieramy do zabudowań i do asfaltowej drogi. Z naszej mapy wynika, że zaprowadzi nas ona do Kudowa. Na busa o 18:30 jesteśmy już spóźnieni, zostaje nam ostatni jadący do Wrocławia o 20:45. Mamy sporo czasu. Schodzimy do miasteczka, robimy zakupy i delektujemy się smakiem małego zwycięstwa. Pijemy zdrowie Gabi . Jeszcze krótka wizyta w toalecie i kierujemy się na przystanek PKS-u. Do autobusu jeszcze 15 minut. Oczekujemy na niego z niepewnością. Przy przystanku pojawia się jakiś człowiek w garniturze.
Kiedy mija 21, a autobus ma już 15 minut spóźnienia podchodzimy do człowieka: „Tak, też na niego czekam. Do tej pory jeździł bez zarzutu. Wy jesteście turystami? I gdzie byliście? W Błędnych Skałkach? I Kruczych też, to ładnie to będzie jakieś… No ze 25 km to co najmniej…” stwierdza Kudowianin. Studiujemy jeszcze raz dokładnie rozkład. Na dole jest informacja – w razie opóźnień proszę dzwonić pod podany nr. Dzwonimy. „Nie jeździ od czwartku”, a my mamy sobotę, a zaraz właściwie niedzielę. I jeszcze ta cholerna zmiana czasu… Informujemy o zaistniałej sytuacji Pana. Kombinujemy co zrobić aby wydostać się z Kudowy. „Nie wyjedziecie stąd dzisiaj, przykro mi” uczciwie informuje nas Pan. Co robić? Pan dzwoni do znajomej z pytaniem czy nie ma wolnego domku kempingowego. Nie ma. Wtedy kieruje nas do pobliskiego pensjonatu, zapewnia, że będzie „w miarę tanio”. Tanio może i jest, ale nie mają miejsc. Zbliża się 21:30…
Pani w recepcji kieruje nas do zaprzyjaźnionego pensjonatu, który jednak znajduje się dość daleko od tego pierwszego. Nikt nam jednak tam nie otwiera. Powoli wracamy do głównej drogi. Zbliża się 22… Może na komisariat? Pierwszy bus jedzie o 6. Tylko przeczekać do rana. Temperatura spadła do kilku kresek poniżej zera, zrobiło się zimno. Dygocąc z zimna, idziemy powoli myśląc co zrobić. Mijamy kościół… Nieopodal przechodzi pani z psem. Szybka decyzja i pytamy jej, gdzie znajdziemy plebanie. Jest obok kościoła. Domofonem dzwonimy do „gosposi”. Ta nie odbiera.
W akcie desperacji dzwonimy pod „ks. proboszcz”. Odzywa się miły głos. Gabi tłumaczy co nas sprowadza. „Poczekajcie chwile”, w tle słychać głosy rozmowy… Otwiera się balkon. Ksiądz proboszcz tłumaczy nam najprostszą drogę do domu zakonnic. Idziemy. w drzwiach czeka siostra. Tłumaczy nam zasady. O nic nie pyta, niczego nie żąda… Dziękujemy za pomoc. W pokoju, obrazy świętych, 3 tapczany, pościel, umywalka i… mydło! Jest też grzejnik, ciepły. Przemoczone buty od razu na niego wędrują. Bierzemy prysznic, wycierając się we własne podkoszulki i chusteczki higieniczne. „Ależ to będzie straszne uczucie, zakładać jutro to brudne ubranie” myślę, rano przekonuje się jak wiele miałem racji poprzedniego wieczoru. Jest nieco po 22, przeglądamy zdjęcia z wyprawy. Krótki SMS do domu „jesteśmy bezpieczni, dobranoc”. Budziki (2!) nastawione na 5:30, wszak o 6 bus… Idziemy spać.
Budzimy się planowo. Po porannej toalecie czas wychodzić, ale… W nocy była zmiana czasu, o której zapomnieliśmy. Jest zatem godzina 6:30 nowego czasu. Najbliższy bus jest za godzinę, poprzedni był półgodziny temu… Pamiętali o zmianie czasu? Może nie… Zatem idziemy. Zostawiamy siostrze krótki list z podziękowaniami na kratce wyrwanej z „Immunologii” Jakóbisiaka oraz kilka drobnych „ofiary na Kościół” i wychodzimy. Jest co najmniej tak zimno jak było wieczorem.
Docieramy na PKS o 7 (6 starego czasu). Oczywiście kierowcy pamiętali o zmianie, więc mamy jeszcze pół godziny. Wreszcie coś przyjeżdża. Za szybą widnieje tabliczka „Wrocław”, co wzbudza w nas ogromny entuzjazm… Jeszcze 3 godziny i będziemy w domu. Wsiadamy do autobusu, w środku jest ciepło i komfortowo. Rozwalamy się na samym końcu, z resztek wczorajszej kolacji robimy śniadanie i kładziemy się spać. „Wrocław!” budzi nas entuzjastyczny okrzyk Gabi. Wysiadamy, żegnamy się z Gabi, dla której podróż jeszcze się nie kończy – jeszcze godzinę spędzi w busie do Oleśnicy. My idziemy na tramwaj.
Dziś jest poniedziałek. Siedzę i spisuję tą historię. Jest bardzo ciepły wieczór. Za oknem słychać gitarę. Początkowo niezrozumiałe frazy przekształcają się w słowa „Pamiętam dobrze, ideał swój, marzeniami żyłem jak król…”
To była pierwsza taka przygoda w moim życiu. Jeszcze nigdy nie przeżyłem czegoś tak emocjonującego, być może nie jest to tak łatwe do odczytania dla czytelnika, ale niestety prawdziwej atmosfery i emocji tej historii nie są w stanie oddać żadne słowa. Życzę wszystkim, aby mieli kiedyś w życiu taką okazję, aby przeżyć coś tak wspaniałego.
Do zobaczenia na szlaku!
tekst i zdjęcia: Igor Przegrałek