Kocham Umbrię i Toskanię, chciałabym kiedyś jeszcze pojechać do zjawiskowego parku Yellowstone w Stanach Zjednoczonych i wychylić Margaritę w północnym Meksyku, jednak najlepiej odpoczywam w Wielkopolskim Parku Narodowym – pisze dziennikarka Katarzyna Bosacka, autorka programu „Wiem co jem i wiem co kupuję” w TVN Style.
Stary dom zbudowany w 1895 roku przez Bartłomieja Kaczmarka dla swojej córki Marianny stoi na zboczu nad brzegiem jeziora. Kiedy siedzimy na tarasie i patrzymy na jezioro otulone lasem, nad którym co i raz przelatują orły i czaple, a z lasu dobiega wołanie kukułki, czas zatrzymuje się w miejscu.
Widzę rękę cieśli, który na belce stropowej wycina litery: B.K. Anno Domini 1895. Widzę Mariannę z domu Kaczmarek i Piotra Czuba i ich pięcioro dzieci. Biegają po podwórku koło wielkiej stodoły i stojącego naprzeciw domu chlewika, by zaraz bawić się w berka w przydomowym sadzie.
Widzę jak w 1940 roku opuszczają dom, wraz z dziećmi, wysiedleni przez Niemców na Zamojszczyznę. Widzę twarz starszego pana, Niemca, który zresztą odwiedził nas niedawno prosząc o pokazanie mu miejsca, w którym mieszkał w czasie wojny. Historię domu odtworzyliśmy z dokumentów i zdjęć znalezionych w starej szufladzie, z opowieści rodziny mojego męża, ze wspomnień sąsiadów.
W 1979 roku za małe jak na tamte czasy pieniądze dom z sadem i ogrodem dla licznej rodziny kupił wuj mojego męża Mieszko Talarczyk, żołnierz armii polskiej, który cudem uniknął śmierci w Katyniu, bo jako mieszkaniec Poznania z rosyjskiej niewoli został wydany Niemcom.
Po wojnie nie godząc się na komunistyczne porządki osiadł w Brukseli. Lato podzielone było na turnusy, dla każdej rodziny tydzień-dwa, w domu obowiązywał regulamin: członek rodziny płaci złotówkę od łóżka za dobę, gość dwa, po turnusie trzeba po sobie posprzątać i obowiązkowo wypastować podłogę, zapłacić za światło. Dom jako baza rodzinna funkcjonował w ten sposób aż do 2007 roku. Podupadły, bez decyzyjnego właściciela, domagał się troski i remontów. Tak trafił w nasze ręce.
Dziś nie ma już stodoły, ani chlewika, ale pozostał sad ze starymi odmianami jabłoni, grusz i śliw. Dziewczynki albo bujają się na huśtawce przymocowanej do konara wielkiego kasztanowca, albo biegają z dziećmi sąsiadów podjadając z krzaczków poziomki, albo doglądają ich zwierząt, a państwo Marciniakowie mają wszystkie zwierzęta tego świata.
Od sąsiadów kupujemy mleko prosto do krowy i jaja od kur z wolnego wybiegu. W ogrodzie szaleje nasz uradowany pies, który kocha to miejsce jak my i od rana do wieczora ugania się za kotami i ptakami.
My zaś wysypiamy się do bólu i odpoczywamy jak nigdzie. Smakujemy specjały lokalne: najlepszą w całej Polsce białą kiełbasę wielkopolską, leberkę czyli najprawdziwszą wątrobiankę z cebulą, rogale świętomarcińskie, kaczkę z modrą kapustą i pyzami. Z tarasu lub okna sypialni patrzymy na jezioro, by po raz kolejny upewnić się, że jest to z całą pewnością nasze miejsce na Ziemi.
tekst: Katarzyna Bosacka
zdjęcie jeziora: Wielkopolski Park Narodowy
zdjęcie na głównej stronie: TVN Style