Jeszcze niespełna rok temu wiodłam życie niespełnionej studentki filologii angielskiej, niewolnicy pracy od 5 rano do 13 w kawiarni i nastawionej pesymistycznie do świata kobiety. Dziś, dzięki podróżom, moje życie nabrało nowych barw, jest pełne spontaniczności, lekkiej adrenaliny, sama nie mogę za nim nadgonić, a uśmiech nie znika mi z twarzy – pisze Agnieszka Walewinder.
Trampki – bohater moich podroży przez Azję, Hong Kong
W poszukiwaniu przygód, Sri Lanka
Budzę się codziennie w nowym miejscu zasypiając w jeszcze innym, rozmawiam z wspaniałymi ludźmi ,których religie, poglądy i styl życia próbuję zrozumieć każdego dnia i obcuję z naturą, która przyczynia się do mojego natchnienia i chęci życia. Nareszcie chcę oddychać pełną piersią!
Przytulenie tygrysa – bezcenne uczucie, Tajlandia
W pewnym momencie poczułam potrzebę dzielenia się moimi emocjami i przeżyciami z innymi. Zaczęłam pisać bloga, a podróże stały się moim całym życiem i sposobem zarobku o czym zawsze marzyłam. Jak każdy zaczynałam od marzeń, które z wielka determinacja starałam się spełniać – sama, bez niczyjej pomocy. A cala przygoda rozpoczęłam się dość niewinnie…
Chińska rada
W życiu każdego człowieka przychodzi moment, kiedy czujesz, że należy ci się przerwa od codziennych zmartwień, obowiązków w pracy czy w domu. Chętnie porwałbyś się w wir przygód, wyruszył w podróż i odkrył co nieodkryte.
Taki właśnie moment nastąpił w moim życiu 11 stycznia 2011. Dzień jak co dzień. Siedziałam na kolejnych nudnych wykładach z filologii angielskiej, kiedy nagle jedna z moich chińskich koleżanek zapytała mnie „Jakie masz plany, na życie po studiach?” Nie miałam zielonego pojęcia co jej odpowiedzieć, ale wiedziałam, że praca w kawiarni, w której pracowałam podczas studiów nie była moim marzeniem. Marzyłam o podróżach.
Oglądając Discovery Channel, w mych myślach stałam dumnie na Murze Chińskim. Mogłam godzinami patrzeć na zdjęcia z pism podróżniczych. Jednak wtedy wydawało mi się to bardzo nierealne. „Wiesz co, nie wiem do końca, ale pewnie zostanę nauczycielem angielskiego, a w wolnych chwilach będę podróżować” – odpowiedziałam. Po usłyszeniu tych słów moja koleżanka poleciła mi wyjazd do Chin jako nauczyciel języka angielskiego, podkreślając, ze wyjazd ten byłby spełnieniem moich dwóch pasji – uczenia i podróżowania. W jednej chwili zaniemówiłam. Ja w Chinach? Brzmiało to bardzo nierealnie, ale z drugiej strony traktowałam ta sugestie bardzo poważnie.
Wróciłam szybko do domu i zaczęłam czytać o warunkach pracy i życiu w Chinach. Nie byłam jednak do końca przekonana, ale gdy usłyszałam słowa mojego przyjaciela Czarka: „Pakuj się i leć! Nie zastanawiaj się ani chwili dłużej!”, wiedziałam, ze muszę zaryzykować.
Bez namysłu napisałam CV i list motywacyjny, wysłałam go do kilku szkol chińskich, po kilku dniach, pomyślnie przeszłam pierwsza rozmowę kwalifikacyjna i zostałam zatrudniona w jednej z państwowych szkół chińskich w prowincji Hunan. Kiedy nacisnęłam przycisk „kup” na jednej ze stron lotniczych, wiedziałam, ze 11 sierpień 2011, zmieni moje życie na dobre. 3 lata spędzone na studiach zamknęłam w jednej walizce i plecaku. Trzymając w rękach chiński przewodnik poleciałam do Szanghaju, a stamtąd poleciałam do Chongqing – jednej z największych prowincji chińskich. Moja przygoda właśnie się rozpoczynała.
Trampki na Murze Chińskim
Pamiętam jak dziś mój przylot na lotnisko w Chongqing. Jak zwykle na stopach miałam swoje stare trampki. Byłam zmęczona, ale niezwykle podekscytowana. Był skwar, pociłam się i ciągnęłam połamaną walizkę próbując pytać się ludzi o drogę. Wszyscy wskazywali palcem na postój taksówek, wiec wsiadłam w jedną z nich i pojechałam do hostelu. Usiadłam na łóżku mojego pokoju, otworzyłam okno, wzięłam głęboki wdech, po czym przeglądając zdjęcia moich przyjaciół i rodziny zaczęłam płakać. Moje łzy, jak groch leciały po policzkach. Płakałam z radości, że w końcu znalazłam się na krańcu świata o czym zawsze marzyłam, a z drugiej strony wiedziałam, że bardzo długo nie zobaczę się z rodziną ani z przyjaciółmi. Siedząc tak przez dłuższą chwilę, usnęłam.
Szybko otworzyłam serce dla lokalnych ludzi, z którymi spędzałam większość czasu
Obudziłam się rano. Lekko zakręcona z powodu zmiany czasu, ale jednak pomimo bólu głowy wiedziałam, że był to fantastyczny początek nowego dnia. Bardzo szybko poznałam nowych ludzi, zarówno podróżników jak i turystów.
Już drugiego dnia ubrałam plecak i zaczęłam odwiedzać lokalne miejsca, w których uczyłam się pierwszych słów po chińsku, poznałam miejscowych ludzi, z którymi spędzałam większość dnia. To tu po raz pierwszy piłam prawdziwego kokosa oraz jadłam najbardziej pikantna zupę z owoców morza – charakterystyczną dla tego regionu.
Pewien Chińczyk, który zaprosił mnie do siebie na kolację podczas mojego spaceru po Chongqing. Tak dobrze się bawiłam w ich towarzystwie, że nawet nie zauważyłam kiedy wybiła 2 nad ranem
Do rozpoczęcia roku szkolnego pozostało mi kilka dni, dlatego postanowiłam odwiedzić Pekin i spełnić jedno z moich największych marzeń – wspiąć się na Wielki Mur Chiński. Kupiłam bilet i spędziłam ponad 24 godziny w pociągu, aby znaleźć się w najbardziej malowniczym i tajemniczym zakątku Chin. Ciągle miałam przed oczami siebie stojącą na jednej z wież muru. Uśmiechałam się sama do siebie.
Jeden z odcinków muru, najmniej oblegany przez turystów
Wbiegłam jak strzała do mojego hostelu, przepakowałam się, wzięłam butelkę wody, aparat i bez chwili namysłu byłam już w drodze na mur. Serce biło mi jak szalone. Kiedy dotarłam w okolice muru i zaczęłam się na niego wpinać, przypomniałam sobie słowa dawnego przywódcy chińskiego Mao, który powiedział kiedyś, że ten, kto nie wspiął się nigdy na mur chiński, nie jest prawdziwym mężczyzną. Ja zrobiłam to dwukrotnie! Raz za siebie, raz za moją kochaną mamę, również pasjonatkę przygód.
Podczas gdy ja wylewałam z siebie ostatnie poty w skwarze i słońcu, inni turyści brali wyciągi i wjeżdżali na górę. W chwilach postojów przypominałam sobie momenty, w których razem z moją mamą oglądaliśmy niedzielne programy o największych osiągnięciach ludzkości, w których mur chiński wspominany był niemal na okrągło.
Zamyślona siedzę na Murze Chińskim
Po czterech godzinach wspinaczki wreszcie udało mi się spełnić moje marzenie i mogłam obejrzeć Mur Chiński na żywo, nie siedząc przed ekranem telewizora. Uczucie nie do opisania. Oczy mi się zaszkliły i nie przestawałam robić zdjęć, aby na zawsze utrwalić ten moment. Kiedy przechadzałam się po murze spotkałam wielu podróżników z całego świata.
Tak się cieszyłam ze spełnienia swojego marzenia, a resztę dnia spędziłam w podskokach
Zrozumiałam wtedy, że nie ma nic piękniejszego jak grupa ludzi, których łączy taka sama pasja i dzielą się tymi samymi emocjami. Robiło się już ciemno i postanowiłam zjechać z Muru Chińskiego na tak zwanych sankach. Stałam w kolejce z niedawno poznanymi chłopakami z Hiszpanii i Niemiec kiedy w pewnym momencie ujrzałam przed sobą Jamesa Blunta – mojego ulubionego kompozytora i piosenkarza. Miałam okazję z nim porozmawiać. Żałowałam tylko, że w natłoku tych wszystkich emocji zapomniałam o pamiątkowym zdjęciu. Ale w mej pamięci to wydarzenie na pozostanie na zawsze!
Im taniej, tym więcej przygód
Po prawie 3 tygodniach pierwszych podroży po Chinach przyszedł czas, aby zagościć w mojej szkole, w której miałam spędzić kolejnych 10 miesięcy. Aby jednak tam się znaleźć musiałam przebyć pociągiem ponad 26 godzinną podróż, która zmieniła moje życie. Nie było już żadnych biletów sypialnych lub siedzących dostępnych w kasach, wiec zmuszona byłam albo spóźnić się do szkoły o dwa dni, albo jechać na stojąco. Wybrałam druga opcję.
Pamiętam, że bilet kosztował mnie śmieszne pieniądze, tak małe, że nie mogłam uwierzyć jaka była różnica cenowa miedzy wagonem stojącym a sypialnym. Weszłam do wagonu pełnego Chińczyków. Wszyscy byliśmy ściśnięci jak sardynki, ale znalazłam kawałek podłogi w rogu, gdzie szybko położyłam swój plecak i walizkę, usiadłam i nie mogłam przestać się patrzeć na ludzi, którzy uśmiechali się do mnie i machali. Otworzyłam słowniczek języka chińskiego z obrazkami i przywitałam się z wszystkimi.
Ludzie nie mogli uwierzyć jak otwartą osobą jestem. Zaczęli podchodzić do mnie, uśmiechać się, zadawać mi rożne pytania, których nie rozumiałam, a z każdym wypowiedzianym słowem po chińsku klaskali i pokazywali jak szczęśliwi byli mogąc słuchać obcokrajowca mówiącego w ich języku. W kilka minut byłam otoczona chińskimi robotnikami, farmerami, ludźmi, którzy byli zachwyceni kolorem moich włosów i skóry . Nagle ktoś włączył radio i zaczęliśmy wszyscy tańczyć, śpiewać i śmiać się od ucha do ucha. Włączyłam nawet swój odtwarzacz MP3, aby oni mogli posłuchać muzyki, której ja słuchałam i ludzie nie mogli przestać się uśmiechać.
W pewnej chwili wyciągnęłam zdjęcia moich przyjaciół i rodziny, pokazując im wybrane fotografie i opisując prostymi słowami w języku chińskim używając słownika. Pokazałam im także zdjęcia z moich małych wypraw po Europie, na które wyruszałam z Czarkiem podczas studiów. Wszyscy byli bardzo zainteresowani i oglądali je ze zdumieniem. Nie czułam strachu, ale niesamowitą radość. Czułam się jak w domu otoczona prawdziwie dobrymi ludźmi, którzy nie bali się okazywać uczuć i emocji. Zanim wysiadłam z pociągu rozdałam im kilka zdjęć, które zrobiłam we Włoszech, Hiszpanii i Anglii. Nigdy już ich więcej nie spotkałam, ale nigdy ich również nie zapomnę.
To właśnie z tymi ludźmi spędziłam kilka godzin siedząc w pociągu bez przerwy śmiejąc się i ucząc podstaw chińskiego
Te kilka godzin spędzonych w pociągu zmieniło zupełnie moje nastawienie do podróżowania. Zdałam sobie sprawę, że mniej znaczy więcej. Wcześniej kupowałam o wiele droższe bilety w śpiących wagonach odseparowana od lokalnej ludności, spałam całą drogę, słuchałam muzyki nudząc się i nie mogłam się doczekać kiedy dojadę na moją stacje. Tym razem było zupełnie inaczej, czas biegł jak oszalały, a ja spędziłam jedne z najlepszych chwili w moim życiu. Od tej pory zawsze kupowałam bilety stojące, garnęłam się do lokalnej społeczności i uczyłam się języka chińskiego.
Praca za miskę ryżu? Ależ skąd
Przybyłam wreszcie do szkoły w małej wiosce zwanej Huayuan, w prowincji Hunan. Zostałam bardzo ciepło przywitana przez całe grono pedagogiczne i w zaledwie kilka dni poczułam się jak u siebie w domu.
Ja z moimi szalonymi uczniami w pierwszych dniach pracy w szkole
Dostałam od szkoły 5 pokojowe mieszkanie tylko dla samej siebie z opłaconymi z góry wszystkimi opłatami. Oprócz mojej miesięcznej wypłaty, szkoła fundowała mi wyżywienie i mnóstwo rozrywek, a także opłacała część kosztów za mój transport kiedy podróżowałam dookoła Chin w dniach wolnych. Nigdy nie martwiłam się o pieniądze i planowałam kolejne podróże odkrywając dalekie zakątki Chin. Przed moim wyjazdem ludzie żartowali mówiąc „Będziesz pracować za miskę ryżu.”, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Podczas mojego pobytu w Chinach, Chińczycy traktowali mnie jak księżniczkę, dbali o moje zdrowie, dobre samopoczucie zabierając mnie na obiady i kolacje po zakończonych zajęciach. Nigdy nie czułam się sama, nawet ciężko było mi znaleźć chwilkę dla samej siebie.
Dzieciaki były niesamowite, pełne energii i wigoru, zawsze chętne do zabawy, ale bardzo nieśmiałe kiedy miały mówić po angielsku. Pierwsze zajęcia były dla obu stron dość stresujące, ale szybko przełamaliśmy lody i zostaliśmy przyjaciółmi.
Moi uczniowie nie przestawali się śmiać przez co ja chodziłam opromieniona całymi dniami.
Spędziliśmy cale Święta Bożego Narodzenia razem.
Praca w Huayuan nauczyła mnie wiele, miedzy innymi jak efektywnie uczyć dzieciaki angielskiego i jak porozumiewać się z nimi nie znając ich języka. Z każdym dniem stawałam się dojrzalsza w roli nauczyciela, pedagoga i podróżnika.
Trampki, krok po kroku odkrywają Chiny
Każdego zarobionego Yuana odkładałam na podróże dookoła Chin. Pozbyłam się walizek i kupiłam mój pierwszy plecak podróżnika, zakładałam trampki, pakowałam aparat, chiński przewodnik i wyruszałam w nieznane. Już dawno przestałam się bać. Chęć szukania nowych przygód stała się moim głównym celem wędrówek.
Jedna z pierwszych wiosek, którą odkryłam o pięknej nazwie – Bianchen
Poznawałam niesamowitych ludzi w pociągach, śpiąc na podłodze i nie mogąc odczepić głowy od szyby podziwiając niesamowite widoki za oknem: wysokie góry a na ich czubku buddyjskie świątynie, złociste pola, szerokie doliny. W pociągach – Chińczyków, od których zawsze dostawałam mnóstwo rad jak i dokąd najlepiej podróżować.
Pierwszy był Szanghaj – zimne miasto, ludzie z kamiennymi twarzami, dla których pieniądze były najważniejsze. Zwiedziłam go sama od stóp do głów jedząc kolację na samym czubku wieży perłowej.
Zapierający dech w piersiach – Szanghaj
Czułam się nieswojo, lekko przygnębiona, ponieważ miasto było przeludnione turystami, których celem było zrobienie jak najdroższych zakupów. Szybko zdałam sobie sprawę, że to miasto, słynące z najdroższych koktajli, biznesu, imprez i wieczornego życia nie jest dla mnie. Nauczyłam się też, że preferuję podróże w bardziej oddalone od światła neonów, lokalne miejsca.
Później był Xi’an – miejsce z niezwykłymi tradycjami, gdzie znajdowały się figurki wykonane z terakoty.
Armia z terakoty, która sprowadza do Xi’an miliony turystów,
a jednym z nich byłam ja wpatrzona w grobowiec pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi
Nigdy nie zapomnę jak lekki uśmiech witał na mej twarzy widząc Chińczyków, modlących się w ogromnej hali do figurek, które z początku wydawały mi się bardzo zwykłe. Nabrały one większego znaczenia kiedy jeden z chińskich turystów opowiedział mi ich historie.
Jednak miejscem, które wywarło na mnie największe wrażenie była perełka Chin- nieodkryte przez wielu podróżników góry Zhangjiajie, znajdujące się niedaleko od mojej szkoły w prowincji Hunan. Kiedy dotarłam tam, trudno było mi uwierzyć, ze te góry są prawdziwe. Wszyscy, którzy oglądali Awatara wiedza, ze jest to film fikcyjny, ale uwierzcie mi – góry pokazane w filmie są prawdziwe z jednym małym wyjątkiem – nie unoszą się one nad ziemią, ale ukryte w mgle wyglądają jakby się unosiły.
Góry Zhangjiajie, perełka Chin
Stałam jak wryta otoczona ich wielkością, których piękno jest ciężkie do opisania. Pośród tych ogromnych kolosów czułam się taka malutka. Wszędzie było zielono i przepięknie. Nie mogłam przestać robić zdjęć lecz potem patrząc na nie w domu, szybko stwierdziłam, ze nie oddają one tego piękna, które dane było mi widzieć.
Widoki dla których warto było dotrzeć do Zhangjiajie.
Nie musiałam oglądać Avatar’a w kinie, mogłam go oglądać na żywo.
Podróże po Chinach stały się moją wielką pasją i nieodłącznym elementem życia. Zamykałam się w pokoju i uczyłam się chińskiego, aby móc więcej i częściej rozmawiać z lokalna ludnością. Podczas całego pobytu udało mi się odwiedzić 12 z 22 prowincji. Jadłam przepyszne jedzenie i widziałam widoki, których nigdy nie zapomnę.
Przepiękna świątynia w Xi’an i gigantyczny Leshan Budda wykuty w skale
Toksyczny pająk i problemy z akceptacją
Oczywiście oprócz pozytywnych emocji, towarzyszyły mi również i te negatywne. W pierwszych dniach pobytu w szkole zostałam ugryziona przez pająka. Stało się to w nocy kiedy spałam. Obudziłam się rano i czułam ból w okolicy szyi. Pobiegłam szybko do lustra, aby zobaczyć miejsce, które bardzo mnie piekło i zobaczyłam czerwona kropkę, która wydawało mi się stawała się coraz większa. Po kilku godzinach rana przemienila się w stan zapalny. Zainfekowała mi brodę. Ból był nie do zniesienia. Zostałam zabrana do szpitala, gdzie lekarze szybko zainterweniowali podając mi silne leki od których wypadały mi włosy.
Minęły 2 miesiące do czasu całkowitego zagojenia się rany. Do tego czasu nosiłam na szyi chustkę lub szalik, aby nikt nie widział mojej suchej odpadające skóry. Czy taka sytuacja nauczyła mnie czegoś? Tak, mimo, że bardzo się bałam, ani przez chwilę nie przestałam podróżować. Po dwóch dniach wróciłam szczęśliwa do szkoły, a w najbliższy weekend pojechałam na kolejną wyprawę. Nauczyłam się, że niebezpieczeństwo czyha na nas wszędzie i lęk nie może stawać na naszej drodze do szczęścia i realizowania naszych marzeń. Od tamtej chwili wyciskam życie jak cytrynę, idę do przodu i nie boje się niczego.
Wkrótce po zagojeniu się rany wyruszyłam na kolejne podboje Chin, tym razem łódką do Fenghuang
Dla osoby o kobiecych kształtach życie wśród tak chudych kobiet jakimi są Chinki było bardzo trudne. Nauczyciele żartowali sobie nieraz przy wspólnych posiłkach, że wyglądam jakbym jadła za dwóch, a moje uczennice pytały się jak ja znajdę męża będąc taka gruba. Te pytania czy uwagi bardzo mnie bolały, ale nie sprawiły, abym w jakikolwiek sposób chciała się zmienić. Starałam się więcej ćwiczyć wieczorami i odżywiać zdrowo, ale zdarzało się, ze omijałam posiłki lub czułam się winna kiedy jadłam.
Trampki na dachu świata
Data 4 czerwiec 2012 roku na stałe zapisze się w moim sercu jako wyprawa mojego życia, ponieważ jest to dzień, w którym wraz z Czarkiem wyjechałam do Tybetu. Była to najpiękniejsza i najbardziej emocjonalna podroż jaką kiedykolwiek odbyłam. Po pierwsze, ze względu na utrudnienia ze strony chińskiego rządu i długie oczekiwania na wizę, nie mogliśmy się doczekać przyjazdu tam i adrenalina wzrastała z każdym dniem. Po drugie, widoki, których doświadczyliśmy i wiedzieliśmy na własne oczy z okna pociągu w pełni wynagrodziły nam 48 godzinną przejażdżkę pociągiem.
Zapatrzona w widoki zza okna pociągu
Byliśmy pozbawieni swobody, otoczeni przez konwój chińskich żołnierzy, zabraniano nam robienie zdjęć w niektórych miejscach i mówiono dokładnie gdzie mamy iść i co mamy zwiedzać. Z jednej strony było to bardzo frustrujące, z drugie bardzo ekscytujące. Tybet był zakazanym owocem, a jak wiemy to one smakują najlepiej. Wymykaliśmy się wraz z naszym tybetańskim przewodnikiem do miejsc, których nie powinniśmy odwiedzać, a w których gromadzili się tylko ludzie lokalni.
Spędziliśmy niesamowite chwile w jednym z barów mlecznych, gdzie kosztowaliśmy tradycyjnego tybetańskiego jedzenia (słonej herbaty i bawarki z pierożkami wypełnionymi warzywami, zupę tybetańską i mięso z yaka), śmialiśmy się i opowiadaliśmy sobie dowcipy o podróżowaniu i dyskutowaliśmy o reinkarnacji.
Jak jedna wielka rodzina
Tybetańczycy okazali się najmilszymi i najbardziej religijnymi ludźmi jakich kiedykolwiek spotkałam na swojej drodze. Oni modlą się z pasją, a nie z przyzwyczajenia lub wygody. Mimo zakazu rozmawiania do nas, ludzie zatrzymywali się i szeptali nam do ucha „Witajcie. Skąd jesteście?”. Mnisi naginali prawo, żeby wymienić z nami kilka słów.
Tybetańskie kobiety lubiły pozować do naszych zdjęć i jak widać były bardzo zadowolone z rezultatów
Było to niezwykle wzruszające. Cały czas spędzony w Lhasie był bardzo emocjonujący i od tej pory nigdy nie zdarzyło mi się przeżyć czegoś takiego. Byłam również zachwycona wystrojem wnętrz świątyń buddyjskich i flagami modlitewnymi w 5 kolorach (niebieski symbolizuje niebo, zielony powietrze, ogień symbolizowany jest za pomocą koloru czerwonego, biały to woda, a żółty to ziemia). Tybetańczycy piszą na kartkach swoje wszystkie modlitwy, a dzięki nim Tybet wygląda niesamowicie kolorowo!
Trampki pobijają Azję
Te kilka miesięcy pracy i wędrówek uświadomiły mi jak podróże są ważne w moim życiu i że nic nie jest w stanie tego zmienić. Tak wiele nauczyłam się od ludzi lokalnych, miedzy innymi wiary w siebie, pokory, szlachetności i bezinteresowności. Jednak Chiny to był tylko początek moich podroży. Za odłożone pieniądze, w maju 2012 roku wraz z Czarkiem, który dołączył do mnie po 6 miesiącach podróżowania w Chinach, kupiliśmy rowery i udaliśmy się nimi do Hong Kongu, aby tam ubiegać się o wizę wietnamską. Kiedy otrzymaliśmy wizę, udaliśmy się z powrotem do Chin, aby przekroczyć granicę chińsko- wietnamską i stamtąd zacząć naszą niespełna 2-miesieczną wyprawę rowerem przez Wietnam. Nie mięliśmy wiele pieniędzy, a rower wydawał nam się najtańszym środkiem transportu.
W drodze do stolicy Wietnamu – Hanoi
Pomysł ten okazał się być strzałem w dziesiątkę, nie tylko ze względu na finanse, ale również na gościnność ze strony lokalnego społeczeństwa i widoków, jakie było tam dane oglądać. Spaliśmy w lesie, tanich motelach a od czasu do czasu goszczeni przed ludzi. Gotowaliśmy na uboczach dróg, jedliśmy w małych lokalnych restauracjach i nauczyliśmy się targować o każdego donga. Podczas tego okresu codziennej jazdy na rowerze i niezwykłego wysiłku fizycznego rozwinęliśmy własna stronę internetową, która wcześniej była tylko naszym pamiętnikiem i zapiskami z wypraw pokazywanymi jedynie przyjaciołom. Na naszym blogu, który rozwinęliśmy podczas wyprawy do Wietnamu (http://etramping.com) umieszczaliśmy krótkie relacje z życia pośród lokalesów, dzieląc się radami z ludźmi z całego świata jak tanio podróżować. Wkrótce strona ta stała się naszym źródłem pieniędzy na przyszłe podróże.
Drzemka w wietnamskiej dżungli
W Wietnamie bardzo zbliżyłam się do przyrody, ale też zniechęciłam do niektórych lokalesów, którzy chcieli od nas wyciągnąć każdego donga. W wietnamskich wioskach ludzie byli bardzo bezinteresowni i uczynni, ale w większych miastach spotykaliśmy się z oszustwami i wyłudzeniami. Nauczyłam się bycia czujną i przezorną. Widoki były niesamowite.
Oto ja na rowerze otoczona wysokimi górami, polami na których pracowali rolnicy, dzieciaki biegają za nami z kwiatkami i krzyczą „Cześć” w języku angielskim. Najbardziej pamiętać będę miejsca nieznane zwykłym turystom. Pewnego dnia zatrzymaliśmy się w bardzo małej lecz malowniczej miejscowości zwanej Ninh Binh. Wraz z dwoma Czechami wypożyczyliśmy łódkę, z której mogliśmy podziwiać piękne widoki zielonej natury i wysokich gór.
Łódka również była naszym nieodłącznym towarzyszem
Słońce święciło a my podziwialiśmy piękno natury, nad naszymi głowami łatały ptaki. Pamiętam jak krzyczałam: „Dla takich chwil warto żyć!”.
Później przyszedł czas na Kambodżę i godziny spędzone z kambodżańskimi mnichami, którzy uczyli mnie podstaw ich życia i religii. Co ranek jechałam na targ po świeże owoce i pieczywo, a później do szkoły, w której uczyłam dzieciaki angielskiego. W dni wolne od pracy uwielbiałam spacerować po Świątyni Angkor Wat przy której mieszkałam. W wolnych chwilach pisałam bloga i robiłam mnóstwo zdjęć.
Spacer z mnichem
Moje przygody zamyka wyprawa na Sri Lankę i do Tajlandii, gdzie mogłam obcować z bliska z naturą i jej bogactwami, zasmakować jedzenia opartego na bogactwie przypraw i ziół, czy również wygrzewać się godzinami na plażach.
Pokonując swój paniczny strach przed wężami, Sri Lank
Czas mija szybko i przelatuje nam między palcami. Sama nie mogę uwierzyć, że minęło już ponad 18 miesięcy odkąd wyleciałam do Chin – lekko przestraszona i niepewna. Dzisiaj moje trampki odwiedziły nie tylko kraje Azji, ale również Europy i niedługo wybierają się w podróż dookoła Ameryki Południowej – powoli, ale pewnie przez świat. Zawsze będę tęsknić za ciepłem lokalnych ludzi, za ich dobrą radą, przyjacielskim uściskiem czy szczerym uśmiechem. Otworzyłam swoje serce i pozwoliłam, żeby przygoda nim zawładnęła i wiecie co? Opłacało się!
tekst i zdjęcia: Agnieszka Walewinder/etramping.com