Zima nieźle daje mi się we znaki. Czas pomyśleć o wakacjach! Koleżanki i koledzy w pracy zastanawiają się dokąd pojechać. Ja nie mam tego problemu. Po prostu od wielu lat zakochana jestem w Egipcie – pisze Wanda Szymanowska. Rezerwuję, jak zwykle, cztery tygodnie lipca w ukochanej Hurghadzie.
6 lipca 2012
Dzień wylotu jest dla mnie niemal tak ważny jak wigilia Bożego Narodzenia. Za jakieś pięć godzin leżeć będę na mojej ulubionej plaży, w miejscu, które tylko i wyłącznie ja okupuję. Do dziewczyny wydającej karty pokładowe słodkim głosikiem mówię: ,,Czy mogłabym dostać miejsce przy oknie? Singlom nigdy nie dajecie takich miejsc, a ja chociaż raz bym chciała”.
Udało się. Mam miejsce przy oknie. Jest wczesny ranek. Będę mogła w czasie lotu podziwiać Morze Śródziemne pocięte gdzieniegdzie kreseczkami ledwo widocznych statków, a potem płycizny i głębiny Morza Czerwonego.
Lądujemy w samo południe. Formalności związane z wizami przebiegają wyjątkowo sprawnie. Kolejka do okienka zmniejsza się szybko. Każdy dzierży w garści odliczone 15 dolarów. Potem jeszcze tylko pieczątka i wychodzę z budynku lotniska.
Droga do autokarów rozwożących do hoteli usłana jest pracownikami biura podróży, trzymającymi logo firmowe. Trudno byłoby się zgubić.
Okazuje się, że jestem jedyną osobą zmierzającą do hotelu Beirut. Od razu zapowiadam pracownikowi biura, że na dyżury rezydentów się nie stawiam i nie korzystam z wycieczek fakultatywnych.
Program pobytu organizuję sobie sama w zależności od humoru i nastroju. Zresztą repertuar wycieczkowy dawno już wyczerpałam i widziałam wszystko, co polski turysta przybywający na wakacje do Egiptu, widzieć powinien.
7 lipca 2012
Mój hotel nie jest imponujący, za to jest tani i przyjazny. Nie przeszkadza mi, że ciągle jest w remoncie. Znam tu prawie wszystkich. Dostaję zawsze mój ulubiony pokój, oddalony od brzegu morza dosłownie o kilka metrów.
Usytuowany jest pomiędzy głównymi częściami miasta: starą częścią zwaną El – Dahar i Sakkalą – nowszą dzielnicą, uznawaną za centrum turystyczne miasta, gdzie mieści się większość luksusowych hoteli przeznaczonych dla bogatych i nowobogackich gości z Europy. Po obu stronach ulic sklepy z pamiątkami, konfekcją z egipskiej bawełny, restauracje, bary, kawiarenki, kantory.
Mnie ta atmosfera nie bawi. Trudno tu zobaczyć coś, co jest autentycznie egipskie. Ta dzielnica to sztuczny Egipt, wyprodukowany na potrzeby turystów. Dla mnie najpiękniejszą i najbardziej urokliwą dzielnicą jest Dahar, szczególnie w nocy, kiedy miejscowa ludność wylega całymi rodzinami na ulice, a największy bazar w mieści zaczyna tętnić życiem.
8 lipca 2012
Okazuje się, że jestem jedyną Polką w całym hotelu. Skromne trzy gwiazdki, brak marmurów i luksusów, ubogi program animacyjny, niewyszukana kuchnia, nie przyciągają turystów, którzy chcą się pochwalić przed znajomymi atrakcyjnymi i bogatymi w ornamenty fotografiami.
Często bywa tak, że znaczna część gości hotelowych to Egipcjanie. Ci przyjeżdżają jednak na krótko. Znikają z pola widzenia po trzech, czterech dniach.
Ich sposób spędzania wakacji jest nieco inny niż nasz. Przyjeżdżają całymi i nawet bardzo licznymi, wielopokoleniowymi rodzinami. Na plażę przychodzą objuczeni jak wielbłądy na pustyni. Przynoszą ogromne ilości jedzenia i napojów. Wysoka temperatura nie odbiera im, tak jak nam, apetytu. Wręcz przeciwnie – po każdej kąpieli w morzu zakąszają.
Muzułmanie nie występują na plaży w kąpielówkach, lecz w swobodnych spodenkach sięgających kolan, natomiast niektóre kobiety zażywają kąpieli w całym rynsztunku, czyli w strojach, w których przyszły. Młode dziewczęta ubrane są w trykoty dokładnie zakrywające ciało, a na wierzch zakładają jeszcze coś lekkiego maskującego kształty.
Pojawiają się też kobiety całkowicie spowite tkaniną. Ich twarze również są szczelnie zakryte. Widać tylko oczy.
9 lipca 2012
Powoli pojawiają się w hotelu moi znajomi z ubiegłych lat. Nigdy się nie umawiamy dokładnie na określony termin. Wiemy jedynie, że w lipcu możemy liczyć na spotkanie kogoś miłego.
Dzisiaj przyleciała Leila z Tatarstanu, Emanuela z Włoch, Jarka z Czech i Kay z Niemiec. Jesteśmy prawie w komplecie. Pierwszy wspólny wieczór spędzamy w dyskotece przy hotelu King Tut.
12 lipca 2012
Sasza mówi, że jestem ,,spasatiel”, bo uratowałam mu życie. Pierwszy raz przyleciał do Egiptu. Od dwóch dni leżał jak zwłoki na leżaku. We znaki dawały mu się dolegliwości żołądkowe. Żona nafaszerowała go medykamentami przywiezionymi z Rosji. Bezskutecznie. Dolegliwości nie ustępowały.
Podeszłam do zbolałego Saszy i wyjaśniłam mu, że cierpi na pospolitą chorobę zwaną ,,zemstą faraonów”. Po prostu europejska flora bakteryjna znajdująca się w żołądku zareagowała na tutejsze jedzenie. Żonę poinstruowałam, że powinna pobiec do apteki i kupić Antinal. Lek należy zażywać co cztery godziny i wszystko lada moment się uspokoi.
Pobiegła. Zapłaciła 10 funtów (ok. 7 zł) za pudełko. Zaaplikowała ukochanemu i na kolację stawił się prawie zdrowy.
Podszedł do mnie, nazwał ,,spasatielką” i wręczył mi tabliczkę rosyjskiej gorzkiej czekolady. Niby nic wielkiego, ale jakże miło z jego strony.
15 lipca 2012
Temperatura powietrza przekracza czterdzieści stopni. Między murami miasta jest jeszcze goręcej. Niemal jak w piekle, ale nie mam wyjścia. Muszę iść do sklepu po wodę. Zupełnie ogołociłam moją lodówkę z napojów. Nie wykupiłam opcji ,,all inclusive”, bo alkoholu nie piję w ogóle, a w porze obiadowej nie bywam głodna.
Przy krawężniku zatrzymuje się pomarańczowo – granatowa taksówka. Wszystkie w tym mieście mają taki sam kolor.
– Taxi, madame? – pyta taksówkarz.
– No, Thank You! – odpowiadam.
Nie mam potrzeby jechać taksówką 50 m do pobliskiego sklepu. Taksówkarz nie ustępuje i nalega, że dokądkolwiek idę, to on mnie podwiezie.
– Jesteś bardzo ładna! – kontynuuje natręt po angielsku.
– Nie jestem ładna, tylko mądra! – odpowiadam niegrzecznie. Wszak zdążyłam przez te parę lat poznać niemal wszystkie sposoby podrywania Europejek.
On jednak nie daje za wygraną. Pozwalam mu wygrać i wsiadam.
Jest nawet przystojny, ale o jakieś dwadzieścia lat młodszy ode mnie. To nie ma w tym kraju znaczenia. Ma na imię Ali. Nie chce zapłaty. Umawia się ze mną na wieczór. Nie mam wyjścia. Muszę się zgodzić, inaczej nie pozbędę się go tak szybko. A potem zastanowię się, czy stawić się na randkę.
17 lipca 2012
Sprzątacz dbający o porządek w rewirze, w którym znajduje się mój pokój, codziennie wykręca z ręczników coraz to nowe dekoracje i umieszcza je na moim łóżku.
Codziennie zostawiam mu pod lustrem hojny bakszysz czyli napiwek.
W Egipcie bakszysz oczekiwany jest na każdym kroku.
18 lipca 2012
Razem z moimi europejskimi przyjaciółmi jadę do Kairu, a właściwie do Gizy, by jeszcze raz w życiu zobaczyć piramidy.
Codzienne leżenie na plaży jest męczące i monotonne. Nie jest to decyzja roztropna, bo gdyby nam się coś stało w drodze, biuro podróży nie bierze za to odpowiedzialności. Ubezpieczenie dotyczy tylko wycieczek organizowanych przez nie.
Ryzykujemy jednak, ale zyskujemy w ten sposób większą swobodę działania i jakieś 50dolarów na głowę. Wycieczki fakultatywne są raczej drogie i odbywają się całym stadem, czego nie cierpię.
Przed nami ok. 500 km w jedną stronę.
19 lipca 2012
Nigdy w życiu nie polubię egipskiego jedzenia! Kawa śniadaniowa jest ohydna! Tani hotel, to serwuje tani gatunek. Bułki tylko białe i puszyste, o chrupiącej bułeczce mogę tylko pomarzyć. Wielbiciele słodyczy mogą czuć się usatysfakcjonowani.
Już na śniadanie podaje się świeże, słodkie ciasteczka, posypane obficie cukrem, polane czekoladą lub różowym lukrem. Ja niestety, nie lubię słodyczy. Pozostaje mi wobec tego jajo sadzone lub jajecznica, ewentualnie ser. Bardzo lubię gibna beida – twarożek przypominający w smaku grecką fetę. Wędlin nie ma. Jest tylko pokrojony w plasterki granulat sojowo – paprykowy o nijakim smaku.
Przy stoliku obok egipska rodzina pałaszuje puree z bobu czy fasoli, polane olejem i przyprawione sokiem z limonki. Nie przełknęłabym tego.
Egipska tahina czyli sos ze zmielonego sezamu smakuje mi jak zaprawa murarska i tak samo zresztą wygląda.
Rzadko zdarza mi się jadać coś na mieście. Jedynie wtedy, gdy spotykam się z moimi egipskimi przyjaciółmi. Kto wrażliwy, nie powinien w ogóle chodzić do restauracji. Może być niekiedy bardzo zaskoczony. Nie wiem, czy w Egipcie istnieje coś na kształt naszego Sanepidu.
20 lipca 2012
Dzisiaj rozpoczął się ramadan i trwać będzie do 18 sierpnia. Hotelik opustoszał. Muzułmańscy goście pojechali do domu. Świat wokół jakoś spoważniał, co udzieliło się moim europejskim przyjaciołom i mi.
W czasie świętego miesiąca zwanego ramadanem wierzący muszą zachować post od świtu do zmierzchu. Nie wolno spożywać żadnych pokarmów, pić napojów, palić, uprawiać seksu, a nawet przyglądać się skąpo odzianym Europejkom.
Zakazy dotyczą wszystkich powyżej 10 roku życia, oprócz kobiet ciężarnych, karmiących matek, osób starszych, a także podróżujących dłużej niż trzy dni. Kto nie może z jakiejś przyczyny pościć, musi odrobić to w innym miesiącu, a w czasie ramadanu ufundować wieczorny posiłek biednym.
Wśród bogatych Egipcjan fundowanie posiłków biednym jest powszechnym zjawiskiem, nawet gdy sami nie przestrzegają postu. Muzułmanie spotykają się wieczorami w gronie rodzinnym, częściej się też modlą. Jest to czas pokuty w zamian za odpuszczenie grzechów. A także trening ciała i ducha w celu wzmocnienia wewnętrznej dyscypliny.
21 lipca 2012
Hosni – właściciel marketu spożywczego, drzemie za ladą. Na kontuarze leży Koran. Kiedy wchodzę, zasłania go rękami w obawie, żebym go nie dotknęła przypadkiem ręką nieczystą, bo skażoną inną wiarą. A przecież nie zamierzam!
Szanuję obyczaje, tradycję i religię kraju, do którego przylatuję co roku z radością. Założyłam nawet na tę okoliczność długą spódnicę i niewydekoltowaną koszulkę z krótkimi rękawkami.
Podnosi głowę i uśmiecha się uprzejmie do mnie. Ma spierzchnięte i opuchnięte usta, a jest dopiero wczesne popołudnie. Jeszcze ze cztery godziny musi wytrzymać, nim będzie mógł napić się wody. Przyglądam mu się z wielkim podziwem. Ja wypiłam już dzisiaj trzy litry wody i cały karton soku z mango. Zastanawiam się, czym są nasze adwentowe wyrzeczenia wobec tego.
Ahmed pracuje z turystami. Jest przewodnikiem jednodniowych rejsów po Morzu Czerwonym. Impreza zaczyna się poczęstunkiem, potem jest lunch, a następnie popołudniowa herbatka, lody i słodycze. On nie pije nawet kropli wody. Raz po raz zwilża sobie usta wodą z kranu. Udaje, że nie widzi pań biegających po pokładzie w strojach bikini. A ma niespełna trzydzieści lat. Krew może zagotować się nie tylko od słońca!
Wiem, że Ali pali papierosy i pije herbatę na zapleczu swojego salonu piękności. Jego znajomi o tym nie wiedzą. Przyznał mi się, że nie dałby rady wytrzymać cały dzień.
Zidan – wyzwolony Egipcjanin, który ma żonę Niemkę i parę lat spędził w Bawarii, mówi, że ramadan to przeżytek i nie ma sensu się tak męczyć.
Wracam z zakupami. Nad głową powiewają okolicznościowe dekoracje.
Rozpalone płyty chodnikowe parzą mnie w stopy, przenikając grube podeszwy klapek. Ulice są puste. Muzułmańskie rodziny śpią. Tak szybciej zleci czas głodowania. Na szczęście zmrok zapada tu dużo wcześniej niż u nas. O dziewiętnastej panują prawdziwe ciemności egipskie.
23 lipca 2012
Zawsze sobie obiecuję, że nie będę kupować upominków na ostatnią chwilę. Wobec tego zaczynam dzisiaj.
Kupuję kilka pudełek chałwy dla koleżanek, sąsiadów, dzieci. Egipska chałwa jest ba rdzo smaczna i niezbyt droga.
Na więcej zakupów nie starczyło mi dzisiaj zapału. Może innym razem. Przede mną jeszcze dziesięć dni pobytu. Typowych souvenirów nie kupuję. Żadnych skarabeuszów, papirusów, figurek faraonów i piramid.
Ewentualnie skuszę się na podróbkę torebki od Prady. Są ich pełne sklepy. Znak firmowy poza Europą nie jest zastrzeżony.
Na lotnisku jest cała masa sklepów z pamiątkami. Można jeszcze tam coś kupić, ale ceny, niestety, są znacznie wyższe. Opieszałość w zakupie upominków dla rodziny i przyjaciół nie opłaca się.
25 lipca 2012
Lubię wieczorne spacery po mieście. Usiłuję wedrzeć się w świat niedostępny i nieatrakcyjny dla turystów. Tylko tam mogę zobaczyć prawdziwy Egipt. Nie boję się, że się zgubię, chociaż często mi się to zdarza. Taksówki są dostępne na każdym kroku i w każdej chwili. Za 5 – 10 funtów (3,50 – 7 zł) zawiozą w każde żądane miejsce.
27 lipca 2012
Jest prawie północ, a egipskie dzieci jeszcze nie śpią i wcale nie zanosi się na to.
Biegają po ulicy, grają w piłkę, asystują ojcom sklepikarzom.
To dlaczego my tak przesadzamy z wyganianiem dzieci do łóżka już wczesnym wieczorem?
W trosce o ich zdrowie, cz po prostu chcemy mieć święty spokój?
29 lipca 2012
Na kolację podano pieczone gołębie. Zemdliło mnie na widok małych ptaków ułożonych równiutko w rzędach na blasze. Gołąb nie jest dla mnie w żaden sposób stworzeniem przeznaczonym do konsumpcji. Zamiast gołębia mogłam zjeść wątrobę wołową pływającą w wodnym sosie. Zjadłam tylko sałatkę z bakłażanów i poszłam do miasta, by czymś dopełnić żołądek.
Usatysfakcjonowana wróciłam taksówką do hotelu. Kierowca okazał się wielbicielem Amra Diaba – największej gwiazdy egipskiej piosenki. Z głośników ustawionych na cały regulator rozlegał się mój ulubiony przebój ,,Habibi ya nour el ain”.
A w hotelach nadal króluje ,,So Ya So” Mohameda Mounira. Specjaliści od animacji niechętnie zmieniają swoje upodobania i repertuar wieczornych programów rozrywkowych.
31 lipca 2012
Moje egipskie wakacje dobiegają końca. Jeszcze tylko trzy dni. Wieczorem idę z wizytą do egipskich przyjaciół. Właściwie tylko ojciec rodziny jest Egipcjaninem. Jego żona Natasza jest Rosjanką z Nowosybirska. Jej dom rodzinny oddalony jest o jakieś 8 tys. km. Zazdroszczę jej odwagi i determinacji. Ale miłość nie zna granic i ograniczeń.
Sześć lat temu przyleciała tu na wakacje z mamą. Poznała swojego przyszłego męża. Za kilka miesięcy została jego żoną, również w majestacie reguł muzułmańskich, bo jest od urodzenia tego samego wyznania. Mają dwie śliczne córeczki.
Zaprosili mnie na iftar – wieczorny posiłek w czasie ramadanu. To dla mnie wielki zaszczyt. Nie mam jednak odwagi, by wyjąć z torby aparat fotograficzny. Byłaby to zbyt daleko idąca ingerencja w ich życie rodzinne.
2 sierpnia 2012
W nocy wylatuję do domu. To mój ostatni wieczór tego roku w ukochanym kurorcie. Wybieram się na samotny spacer po mieście z aparatem fotograficznym. Wdzieram się w zakamarki miasta, gdzie turyści nie przychodzą. Niektóre widoki są szokujące, ale nie przeszkadza mi to. Za rok i tak tu wrócę!
tekst i zdjęcia: Wanda Szymanowska