Czekamy na samolot. Dworzec to niewielka, drewniana buda z kasą i bufetem. Na ścianie, obok reklam firm lotniczych, duży afisz z podobizną niedźwiedzia i instrukcją, jak się zachować w przypadku spotkania drapieżnika – pisze ks. Adam Boniecki w swojej książce „Dookoła świata”. – Staram się zapamiętać: mam nie uciekać, zbić się w ciasną grupę, zdjąć kurtkę i podnieść ją wysoko, żeby niedźwiedziowi, który ma kiepski wzrok, się wydało, że spotkał olbrzyma, mam hałasować, machać rękami, a kiedy to wszystko nie pomoże – paść twarzą na ziemię, rękami przykryć głowę i udawać nieboszczyka. Przypadki pożarcia kogoś przez niedźwiedzia stale się zdarzają.
„Dookoła świata” to nowa książka ks. Adama Bonieckiego, która właśnie trafiła do księgarń. To zbiór reportaży publikowanych na łamach „Tygodnika Powszechnego” od 1994 roku – z unikatowymi fotografiami, w tym samego autora.
Józef Tischner mówił o sobie, że najpierw jest człowiekiem, potem filozofem, a dopiero potem księdzem. Adam Boniecki mógłby powiedzieć, że jest człowiekiem, księdzem i dziennikarzem, a może należałoby powiedzieć: reporterem. No właśnie: oko na detal, umiejętność dostrzeżenia i opisania smaku i koloru odwiedzanych miejsc, celnego sportretowania napotkanych ludzi jest cechą wielkich reporterów.
Ksiądz Adam Boniecki przez kilkanaście ostatnich lat odwiedził wiele miejsc na świecie: od Alaski, Brazylii, Kamerunu i Kazachstanu po Rzym i Jedwabne. Boniecki-reporter odwiedza ośrodek dla trędowatych i spotyka się z ochranianym przez włoską policję muzułmaninem, który przyjął chrzest z rąk papieża. Opisuje pogrzeb Jana Pawła II, konklawe zakończone wyborem Benedykta XVI i pielgrzymkę tego ostatniego do Polski. Z dystansem, czasem z ciepłą ironią, niekiedy wręcz złośliwie, zawsze dostrzegając to, co w danym miejscu i sprawie najistotniejsze.
„Świat jest taki ciekawy według Adama” – mógłby napisać Konstanty Ildefons Gałczyński, tak jak przed laty pisał o poprzednim redaktorze naczelnym „Tygodnika Powszechnego” Jerzym Turowiczu – „Kraj jest taki ciekawy według Jerzego”.
Fragmenty książki:
„W przemówieniu na wałach Benedykt XVI uzasadniał potrzebę spotkania na Jasnej Górze, przywołując często powtarzane porównanie częstochowskiego sanktuarium do wieczernika (ulubionego tu określenia „Jasnogórski Wieczernik narodu polskiego” jednak nie użył). Mówił o potrzebie „ciszy i skupienia, by wejść do Jej [Maryi] szkoły”. Było to nieco na wyrost, bo czego jak czego, ale ciszy i skupienia na Jasnej Górze brakowało. Prowadzący spotkanie zakonnik przed, podczas i po spotkaniu mówił niemal bez ustanku, godzinami, gładko i pobożnie. Kiedy nie mówił, śpiewano częstochowskie pieśni. Znakomite nagłośnienie sprawiało, że nie było miejsca, w którym choć na chwilę można by się zaszyć i uwolnić od pobożnego hałasu.”
„Czy odwiedziny w szpitalu trędowatych są wstrząsające? Odpowiadam: tak, są. Tak bardzo, że jak wtedy nie przyszło mi na myśl ich fotografować, tak teraz nie czuję się na siłach opisywać ich ran, ich beznosych, zniekształconych twarzy, rąk bez palców, nóg pozbawionych stóp (szczególnie częsty widok), niewidzących oczu ślepych, bełkotu tych, których umysł nie wytrzymał tej próby, białych, podobnych do szronu plam na nogach pięknej czarnej dziewczyny z interioru, spojrzenia obudzonej dopiero co z narkozy kobiety, która z uśmiechem mówi, ze obcięto jej nogi i że niech się święci wola Boża.”
„Ludzie bez przeszłości, bez przyszłości, żyjący obecną chwilą. O. Rey powiada: tu mieszkają ludzie bez horyzontu, bo otacza ich busz. Mogliby patrzeć w górę, ale od patrzenia w górę boli kark. Dominuje tu ucieczka w ryty dla zażegnania strachu przed bóstwem. Chrześcijaństwo nie może być takie. Mówi jeszcze, że przyszłość Kościoła i chrześcijaństwa w Afryce zależy od tego, czy Rzym zrozumie, że Kościół nie jest ani wertykalny, ani horyzontalny, ale wyrasta jak dłoń z ręki Chrystusa. Każdy Kościół lokalny ma swój charyzmat. Dekrety, eksperymenty, potem ich nagłe blokowanie… Duch działa i zwycięży. Pytam: a miłość chrześcijańska? Wykpiwa przymiotnik „chrześcijańska”. „Mam jedną maskę tlenową, która wystarcza dla jednego chorego dziecka. Chrześcijanin daje dwóm dzieciom, wierząc, że Pan Bóg jakoś poradzi. Dzieci umierają i pozostaje pretensja do Boga. Miłość to ratowanie jednego, drugie umiera”.
„Specyfiką tej Mszy (wspomnienie Wieczerzy Pańskiej) jest – czy wypada to powiedzieć? – zapach znakomitych perfum. Nie wiem, kto tak pachnie, może Korpus Dyplomatyczny przy Stolicy Apostolskiej in gremio z małżonkami, może rzymscy notable, licznie na tej liturgii u św. Jana zgromadzeni… Podczas tej Mszy św. papież umywa nogi dwunastu mężczyznom.
Źródło: Tygodnik Powszechny