Kiedy po raz pierwszy wybierałem się w podróż do Indii zasięgałem porad praktycznych od zapoznanych już z tym krajem podróżników. Poza ogólnymi wskazówkami wielu zachwalało miejscowe pralnie. Otrzymałem dobre rady aby broń Boże nie prać ubrań samemu, bo usługa ta w Indiach jest niewyobrażalnie tania, szybka i sprawna – pisze Artur Kołpak.
Kiedy po kilkunastu dniach podróży postanowiłem zrobić kilkudniowy postój przypomniałem sobie dobre rady i z pełną torbą ubrań udałem się do pobliskiej pralni. Faktycznie, najpierw sam dyrektor pralni a następnie pani praczka zajęli się mną i moimi ciuchami bardzo profesjonalnie i z wielkim zaangażowaniem.
Wszystkie ubrania zostały błyskawicznie posegregowane i policzone. Okazało się, że faktycznie usługa ta jest niewiarygodnie tania w porównaniu do tego typu usług gdziekolwiek na świecie. Za pranie i prasownie dość dużej torby ciuchów policzono mi równowartość ok… 3 USD
Do tego wszystko miało być gotowe już nazajutrz. Byłem zachwycony.
Kiedy następnego dnia zjawiłem się w pralni po odbiór rzeczy, wszystko było już gotowe i czekało na mnie posegregowane. Koszule i T-shirty wyprasowane, złożone w kostkę, zapakowane w oddzielną plastikową torbę.
Po prostu pralniczy raj – pomyślałem. Uiściłem należność i udałem się do hostelu. Kiedy zacząłem rozpakowywać zawiniątko z koszulami zauważyłem, że z plastikowej torby sypią się na podłogę jakieś okruchy. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że są to fragmenty guzików. Widocznie coś wpadło między koszule – pomyślałem i zbagatelizowałem sprawę.
Z przyjemnością założyłem na siebie czystą, pięknie wyprasowaną koszulę. Kiedy chciałem ją pozapinać ze zdziwieniem zauważyłem, że z guzikami stało się coś dziwnego. Wszystkie guziki zostały po prostu zmasakrowane. Nie to, że ich nie było. Były na swoich miejscach, ale nie do końca. To znaczy w każdym miejscu gdzie powinien być guzik znajdował się jego fragment. W jednym miejscu było pól guzika w innym ¾ a jeszcze w kolejnym tylko ćwiartka guzika dyndała na nitce. Boże, co oni zrobili tym guzikom?!
Zacząłem powoli przeglądać koszulę po koszuli. Z każdą było tak samo, przy koszulach w miejscach gdzie powinny być guziki albo nie było ich wcale, albo wisiały smętne guzikowe zwłoki. Ale to nie jedyna niespodzianka. Miałem wśród garderoby kilka koszul białych, takich ,,wyjściowych,, bo nigdy nie wiadomo gdzie człowiek w podróży trafi. Zdarzają się czasem chwile, że trzeba się ubrać stosownie do okazji. Na tych białych koszulach, pięknie zresztą wyprasowanych, rzucały się w oczy wprasowane w materiał szare lub czarne ni to plamki ni to cętki. Było ich pełno w najbardziej widocznych miejscach.
Co pracze wyrabiali z moimi rzeczami do prania? Oto jest pytanie.
Wyglądało to jak jakieś sadystyczne wyżywanie się na mojej brudnej garderobie. Ale za co? Szukałem w myśli powodu. Przecież za usługę zapłaciłem tyle ile chcieli, zostawiłem napiwek. Żegnali mnie uśmiechnięci i zadowoleni, tak mi się przynajmniej zdawało. Zapraszali ponownie. Nawet pan dyrektor wcisnął mi do ręki kartonik w rodzaju quasi wizytówki, abym wrócił na pewno do tej samej pralni i nie poszedł przypadkiem gdzie indziej. Za kolonialną przeszłość Indii też mścić się nie powinni. Pierwsze pytanie jak tylko wszedłem brzmiało ,,Z jakiego kraju jesteś?,, A Polaków w Indiach darzą sympatią.
O co zatem chodziło?
Spakowałem pranie i po 3 chwilach byłem znów w pralni.
Dyrektor wraz z praczami obejrzeli koszule bardzo starannie, pokiwali głowami, wymienili między sobą uwagi w języku miejscowym, następnie pryncypał osobiście zaczął mi sprawę wyłuszczać. Okazało się, że pralnia nie ponosi za taki stan moich guzików najmniejszej winy. Winny takiej sytuacji jestem ja sam.
A konkretnie – moje zaniedbanie.
Zostałem zaproszony na zaplecze gdzie pokazano mi na praniach wzorcowych, że Hindusi guzików po prostu nie używają. Przynajmniej w tej części kraju.
A jeżeli już, to są to guziki miękkie, w postaci supełków. Pranie natomiast odbywa się w ten sposób, że namoczone ubrania pracownik pralni okłada kijem na wszystkie strony. Robi to tak długo aż brud, chyba z bólu, ucieknie z odzieży. Przy tej technologii guziki muszą zginąć.
Gdybym chciał aby guziki moje nie poniosły szkody na swej osobie, powinienem zachować się bardziej roztropnie – tłumaczył mi dyrektor. Trzeba było przed praniem wszystkie guziki poobcinać, a po praniu ponownie przyszyć. I problemu by nie było, wyjaśnił z pięknym uśmiechem, szczerząc do mnie białe zęby i sumiaste wąsy.
Taak, przytaknąłem, faktycznie zachowałem się mało roztropnie. A co mi pan powie na temat ciemnych cętek na białych koszulach? I tu znalazło się wyjaśnienie. Zostałem zaproszony do prasowalni, czyli pomieszczenia, a raczej miejsca pod daszkiem z liści palmy gdzie ujrzałem widok niezwykły.
Każdy zapewne widział, czy to u prababci, czy też w muzeum, stare zabytkowe żelazka z tzw. ,,duszą,, czyli kawałkiem metalu, który onegdaj rozgrzewało się w piecu. Następnie taki rozpalony do czerwoności kawał metalu wkładało się do wnętrza żelazka i żelazko do prasowania było gotowe. To nie były takie żelazka. Żelazka, które używano do prasowania w tej hinduskiej pralni były o wiele bardziej zabytkowe.
Proszę spojrzeć – rozpoczął opowieść dyrektor pralni – tu obok pali się ognisko. Ten chłopiec pilnuje ogniska, dokłada drewna i dba o to aby cały czas się paliło. Kiedy żelazko traci temperaturę prasowaczka podchodzi do ogniska, otwiera pokrywę żelazka a chłopiec za pomocą szczypiec wkłada do wnętrza żelazka rozgrzane do czerwoności węgielki. Aby węgle nie zgasły od razu-ciągnie dalej dyrektor- musi być zapewniona cyrkulacja powietrza. Wpada ono do środka tymi małymi otworkami w korpusie żelazka, a nagrzane powietrze ulatuje przez komin w górnej części urządzenia. Naturalne jest, że nagrzane powietrze zabiera ze sobą drobinki popiołu, które mogą opaść na prasowany materiał. Teraz już pan wie, że te zabrudzenia, jak je pan nazwał. Nie wynikają z niedbalstwa pralni. Taka po prostu jest technologia. My prasujemy ekologicznie. Taak, przytaknąłem po raz drugi. Wszelkie zastrzeżenia zostały dokładnie wyjaśnione, a powody do reklamacji oddalone. Aż mi się głupio zrobiło, że jestem taki nieobyty. Niby z Europy a o technologii prania i prasowania nie mam zielonego pojęcia. Zabrałem moje pranie i pożegnawszy się ruszyłem w drogę powrotną. Po kilku krokach dogonił mnie dyrektor pralni. Wręczył mi jeszcze raz kartonik z nazwą pralni i zaprosił na kolejne pranie.
Podróże kształcą, pomyślałem, i to w bardzo wielu dziedzinach jednocześnie.
tekst: Artur Kołpak
zdjęcia z Indii: Michał Cessanis
One Response
Zabawna historia 🙂 o tak podróże kształcą
Comments are closed.