Naszym gościem jest Krystyna Mazurówna, polska tancerka, choreografka i dziennikarka, mieszkająca i pracująca we Francji, była solistka „Casino de Paris”.
Michał Cessanis: Pani Krystyno, lubi pani latać samolotem?
Krystyna Mazurówna: Uwielbiam! Jest to niewątpliwie najszybszy sposób przemieszczania się. Mam niespokojną naturę i kompletny brak cierpliwości, dlatego po tygodniu, dwóch siedzenia w jednym miejscu – włącznie z siedzeniem we własnym mieszkaniu – nosi mnie i nabywam bilety na następną podróż, korzystając z pierwszego lepszego pretekstu, a nawet sama go stwarzając. Nie boję się latać. W zasadzie nie boję się niczego. No może oprócz myszy. Latanie samolotem, jak wiadomo ze statystyk, jest najbardziej bezpiecznym środkiem lokomocji.
A ma pani swoje ulubione miejsce, np. przy oknie, w konkretnym rzędzie? Podobno najbardziej pożądanym wśród pasażerów jest miejsce 6A, bo blisko wyjścia.
Nie, nie mam żadnego ulubionego miejsca, każde jest równie dobre – jasne, lepiej może jest siedzieć nie za daleko i przy przejściu, żeby szybciej wysiąść, no ale te kilka minut w porównaniu z czasem podróży nie gra przecież istotnej roli. Ponieważ latam bardzo często, mam karty uprzywilejowanego podróżnika w kilku różnych sojuszach lotniczych, stąd przechodzenie bez kolejki z kartą VIP-a, wybór dowolnego miejsca i walizka „priorytet”, która wyjeżdża na taśmę po wylądowaniu w pierwszej kolejności. Ale tak naprawdę nie przywiązuję do tego większej wagi.
Zabiera pani w podróż duży bagaż? Przecież te wszystkie pani kreacje muszą zajmować sporo miejsca.
Marzę o tym, żeby latać tylko z torebką, ale jeszcze mi się to nigdy nie udało. Moich rzeczy osobistych mam niewiele, ale zawsze jest masa prezentów i prezencików, dobre wino, czasem sery, coś co ktoś przekazuje dla kogoś innego a ja służę za przewoźnika – w sumie 23 kilogramy! Na szczęście z moją kartą mam prawo do wagi podwójnej i z tego przywileju korzystam, gdy jadę na występy albo na sesję zdjęciową – wtedy zabieram kilka zestawów kostiumów, z butami, perukami, biżuterią, makijażem itd.
Jak zabija pani czas podczas długich rejsów? Nie wyobrażam sobie, by tak energiczna kobieta przesiedziała cały lot z Europy do Ameryki.
Ale trudno robić coś innego. Oglądam pokazywane filmy, czytam, jem, podsypiam. Przez kilka lat latałam raz lub dwa razy w miesiącu do Nowego Jorku – ta siedmio – lub ośmiogodzinna podróż (w zależności od kierunku) nudziła mnie, nie umiem tak długo usiedzieć w jednym miejscu. Mój siostrzeniec, którego bardzo lubię, mieszka od lat w Nowej Zelandii i od lat również namawia mnie, żebym go odwiedziła – ale perspektywa tak długiej podróży przeraża mnie, i czekam na jego rzadkie wizyty w Europie.
Pamięta pani swoją pierwszą daleką podróż?
Nie pamiętam mojej pierwszej podróży, latałam już w latach 50. po Polsce, z miejsca w którym robiłam choreografię do innego, w którym tańczyłam lub jeszcze innego, gdzie akurat kręciłam film – czasem było to po cztery loty dziennie. Wtedy latanie nie było tak powszechne, jak obecnie – miało się wrażenie, że jest się w jakiejś grupie uprzywilejowanej! Czerwone, nieskazitelnie puchate dywany i przepastne fotele na lotniskach dawały złudzenie ogromnego luksusu… Natomiast mój synek, mając trzy latka, marzył o podróży samolotem – był rok 1963, jadąc z nim z Warszawy na wakacje do Sopotu postanowiłam więc odbyć tę podróż samolotem. Już byliśmy usadowieni, samolot stał jeszcze na pasie startowym, wzięłam go na kolana żeby lepiej widział przez okienko i wtedy on… zasnął. Nawet ryk motoru mu nie przeszkadzał, przespał całą podróż, dopiero po wylądowaniu, gdy po wyłączeniu silników zaległa cisza, obudził się. Spojrzał przez okrągłe okienko i spytał, kiedy wreszcie ruszymy? Nie mogłam nie powiedzieć mu, że podróż już się skończyła – strasznie rozpaczał, nie sposób było go utulić. Od tej pory lata ciągle. Jako kompozytor na swoje koncerty po całym świecie, ale już nigdy tej podróży tak nie pragnie, jak tej pierwszej, którą przespał.
Podróże przynoszą często wiele przygód, nowych znajomości. Jest tak i w pani przypadku?
Nie, z zasady nie zawieram znajomości w samolocie, w kawiarni ani na ulicy. Przygody? Jasne, kiedy przesiadka wieczorna w Bostonie nie doszła do skutku z powodu zamieci śnieżnej i musiałam przesiedzieć całą noc na twardym krzesełku na lotnisku, czekając na pierwszy lot poranny do Nowej Jorku. Kilka razy gubiono mój bagaż, który odnoszono mi dopiero po kilku dniach, raz doleciałam wraz z moim zespołem baletowym do miejsca występów, a nasz bagaż – wszystkie kostiumy – pomyłkowo skierowano gdzie indziej. Sytuacja była tragiczna, bo tego samego wieczoru mieliśmy występ. Impresario oświadczył, że jeśli nie zatańczymy, nie będzie wypłaty. Moje tancerki nie chciały zrezygnować z honorarium – tańczyliśmy więc bez kostiumów, w prywatnych ubraniach. Trzeba było zobaczyć kankana w dżinsach! Szpagaty były niekompletne, nadrabialiśmy minami i okrzykami, ale publiczność, powiadomiona o naszej przygodzie, biła nam jednak rzęsiste brawa!!!
Pamiątki z wojaży. Przywozi je pani?
O nie, błagam, żadnych pamiątek, ani z podróży, ani z samolotu, ani znikąd! Nie przywiązuję wagi do przeszłości, interesuje mnie tylko od dziś do przodu – nie mam nawet żadnych moich recenzji, krytyk ani innych dowodów wspomnień. Cudem uratowała się waliza czy dwie zdjęć, które też ciągle gdzieś się gubią. Natomiast tropię kreatorów mody na całym świecie, nabywam moje nietuzinkowe stroje, buty i torebki zarówno w Nowym Jorku, Tokio i Londynie, jak w Warszawie, Krakowie czy Rzeszowie. Mam ulubioną kreatorkę mody w Brukseli, jeżdżę tam specjalnie do jej sklepu co kilka miesięcy. Inna kreatorka sprzedaje swoje ubrania na targu w Genewie, uważam że jest świetna, więc też ją odwiedzam. W Krakowie to studiob3, w Paryżu kilku ulubieńców – między innymi polska projektantka, Aśka, a jedyny wyjątek w stronę uznanych, wielkich i drogich krawców to Japończycy – ich kreacje „Comme de Garcon”, Yohji Yamamoto i inni są moim grzechem. Mimo wysokich cen, tak ich uwielbiam, że czasem ulegam i kupuję, bez względu na koszt!
Jakie ma pani plany podróżnicze w tym roku?
Jak przez całe życie, tak i teraz moje podróże są zawsze związane z moją pracą. Tydzień temu byłam w Krakowie, gdzie brałam udział w pokazie mody Tomasza Karcza jako… modelka! Za dwa tygodnie lecę do Warszawy, na sesję zdjęciową. W marcu – do Łodzi, na spotkanie z młodzieżą licealną która mnie o to prosi, i do Krakowa. do jury dyplomów szkoły stylistów, w kwietniu do zamku Książ, gdzie też uczestniczę w pokazie mody. Latam tu i ówdzie, Londyn – na spotkanie z moimi czytelnikami, Nowy Jork – na promocję moich książek. Ale raz w roku – latem – latam z moimi wnukami i ich rodzicami, na wspólne wakacje! Był Marrakesz, była Wisła, w tym roku będzie pewnie Grecja.
Dziękuję za rozmowę!